wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział 6



Siedząc w ciszy u psychiatry, nie mogło nadal do mnie dotrzeć, to, co przed chwilą usłyszałam. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Przed oczami miałam Jimmy'ego, który mógł mieć tyle lat życia jeszcze przed sobą. Byłam wściekła na personel, który, pomimo, iż znał stan psychiczny chłopaka, to nie zdołał go przypilnować. Psychiatra tłumaczyła mi, że była zbyt duża liczba pacjentów, a zbyt mała opiekunów. Po za tym nikt nie zauważył jak Jimmy opuszczał salę rekreacyjną.

-Dobrze wiedzieliście, że Jimmy stanowił zagrożenie dla samego siebie i powinniście pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę! W ogóle jest to nie do pomyślenia, że pozwoliliście na to, aby on popełnił samobójstwo! Nie po to rodzice, tego chłopaka powierzyli go wam w opiece, mając na dzieję, że uda wam się go wyleczyć, żeby teraz musieli dowiadywać się, o tym, że nie żyje!

-Alison proszę, abyś się uspokoiła. Nikt nie mógł przewidzieć, że tak to się zakończy – mówiła spokojnym głosem Christine. Denerwował mnie ją groteskowy ton.

Nie potrafiłam się uspokoić. Gotowało się we mnie jak nigdy dotąd. Polubiłam tego chłopaka, a wieść, że nie żył, wprawiała mnie w złość. Do końca spotkania nie zamieniłam ani jednego słowa z lekarzem. Po zakończonym spotkaniu udałam się na salę rekreacyjną. Moją uwagę przykuła grupka osób siedząca w kącie pomieszczenia. Dostrzegłam wśród nich Davida oraz Katie. Zaintrygowana postanowiłam do nich podejść. Będąc blisko grupki, przerwali rozmowę.

-O co chodzi? – spytałam.

-Możemy jej powiedzieć? – zapytał jakiś mężczyzna, spoglądając na Davida.

Chłopak pokiwał głową, a reszta osób ustąpiła mi miejsca. Na początku nikt nie chciał wtajemniczyć mnie w rozmowę, lecz kiedy usłyszałam imię Lucjana, to sama doszłam do wniosku, że mowa była o wczorajszym zajściu.

-Nie wydaje mi się, że to może być prawda – odparła z kpiną Katie.

-Ale mówię wam to, co słyszałam – powiedziała Alexia.

Nie znałam za dobrze Alexi, jednak wiedziałam, że lubiła się z Katie. Była niezbyt wysoką blondynką. Miała zielone, kocie oczy oraz zgrabny, mały nosek. Do szpitala trafiła z powodu nerwicy lękowej - generalnie cierpiała na fobię społeczną. Po czterech latach siedzenia tutaj powoli zaczęła do siebie dochodzić, jednak można było zauważyć, że wciąż z niepewnością wchodziła do pomieszczeń, gdzie znajdowało się sporo ludzi.

-No, ale jak niby? – prychnęła Samantha.

Samanthę znałam za to doskonale. Nie przepadałam za nią. Byłam schizofreniczką, która żyła we własnym, wyuzdanym świecie. Pewnie fakt, że cierpiała na taką chorobę by mi nie przeszkadzał, gdyby nie mieszało się to z jej ego. Okropnie zadufana w sobie uważała, że tylko ona ma rację, a inni się mylą - dlatego też leczenie nie przynosiło żadnych efektów. Szpital zmieniała parę razy, aż w końcu trafiła tutaj – do miejsca, z którego nie było ucieczki.

-Powiecie, o co chodzi?! – warknęłam.

Katie rozejrzała się po pokoju, po czym zaczęła mówić:

-Alexia podsłuchała wczoraj wieczorem jak Lucjan rozmawia z Andrew...

-No i? – wtrąciłam.

-Daj mi dokończyć! Rozmawiali o tej akcji z kobietą, która twierdziła, że Lucjan jest esesmanem, czy tam naukowcem z Aushwitz. Jak z ich rozmowy wynika, to prawda

-Żartujesz? – odparłam.

David chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł Lucjan dając do zrozumienia, że Apel Wybrańców czas zacząć. W ostatnich tygodniach zaczęli go co raz częściej urządzać. Tym razem, tak jak pozostali stanęłam w szeregu. Cała sytuacja wydawała się być tak nieprawdopodobna, że gdybym komuś, o tym opowiedziała, kazałby mi się puknąć w czoło. Za moment doktor, który powinien nam pomagać, wybierze trzy osoby, które zostaną zabrane do podziemi. Nikt nie wiedział, co się tam wyprawiało, ale każdy wiedział, że z chwilą, gdy zejdzie się na dół już więcej się nie wróci. Za każdym razem, gdy doktor Lucjan patrzył mi w oczy lub szedł w moją stronę serce biło mi na wysokich obrotach. Po wypowiedzeniu „do Apelu Wybrańców przystąpić" każdy w równym pionie stanął na baczność.

-Proszę o wystąpienie na środek... - Lucjan rozejrzał się po sali- ...numer osiemset trzy. – Emily niczego nieświadoma stanęła obok lekarza. Ten pogłaskał ją po głowie niczym ojciec swoją córeczkę. W gruncie rzeczy wyglądało to okropnie. Jak mógł bez żadnych wyrzutów sumienia tak się zachowywać?! Wiedział, że ona umrze, a mimo tego czule ją głaskał.

-Numer trzydzieści dziewięć. – Nie znałam mężczyzny, który wyłonił się z tłumu. Na oko mógł mieć z siedemdziesiąt parę lat. Kojarzyłam go jedynie po przez rozbite czoło. Nie wiedziałam, co mu dolegało, ale dzień w dzień widziałam jak stał przy ścianie, automatycznie w nią uderzając.

-Oraz... numer tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć

Po tym, co usłyszałam, zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Cały świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przez moment stałam bez ruchu. Obiło mi się o uszy, jak Lucjan wywołuje ponownie mój numer. Ochroniarz w końcu wypchnął mnie na środek. Ledwo mogłam ruszyć nogą, aby zrobić krok do przodu. Myślałam sobie, że to koniec. Nie wiedziałam, w jaki sposób umrę. Przypomniałam sobie moment, w którym udało mi się pójść za Luckiem do piwnicy. Pamiętałam przeraźliwe krzyki tych, którzy zostali tak samo jak ja dziś wybrani. Dźwięki w mojej głowie były na tyle głośne, że upadłam kolanami na podłogę, kurczowo ściskając się za skronie. Podszedł do mnie jeden z sanitariuszy i chwycił za ramię, unosząc do góry. Stałam przy Lucjanie, próbując pozbierać swoje myśli. Kiedy ujrzałam Katie, widziałam, że jest doszczętnie rozbita, natomiast David kompletnie zszokowany ściskał dziewczyny rękę. Zastanawiało mnie, to czy mogłabym do nich podejść, przytulić ich, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nawet przez moment w głowie miałam myśl zakończenia swojego życia tak samo jak to uczynił Jimmy. Każda opcja była lepsza niż to, co miało zaraz nastąpić.

Lucjan zakończył zebranie i kazał wszystkim się rozejść. Naszą trójkę za to chwycili za ręce i zaprowadzili w stronę drzwi.

-Nie! Alison! – krzyknęła Katie cała zapłakana.

Wyrwałam się z rąk Harley'a i ruszyłam w jej stronę. Przytuliłam ją mocną.

-Będzie okay! Proszę cię nie martw się – powiedziałam, chociaż sama w to nie wierzyłam.

Obok nas znalazł się David, który nas obydwie objął.

-Alison wymyśle coś – szepnął do mojego ucha.

Spojrzałam na niego z nadzieją. Mimo, iż szansę na to, że zostanę odratowana były marne, to jednak uśmiechnęłam się. Nagle podszedł do nas ochroniarz, który zaczął nas rozdzielać.

-Nie! – wydarła się Katie.

Próbowała się do mnie przedostać, lecz David chwycił ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Mnie zaczęto kierować do wyjścia. Zostaliśmy zaprowadzeni na dół, do piwnicy. Każdy z nas został zamknięty w oddzielnym pomieszczeniu. Było małe i jedynie znajdował się tam drewniany taborecik. Minęło z dwadzieścia minut, kiedy przyszedł po mnie doktor. Zabrał mnie do swojego laboratorium. Pomieszczenie było pokryte białymi kafelkami, między którymi zbierał się ciemny osad. Po środku znajdował się wielki stół operacyjny. Po bokach pomieszczenia rozłożone były gablotki, w których trzymane były słoiki z ludzkimi narządami i różnokolorowymi płynami.

-Połóż się na tym stole – rzekł Lucjan, zakładając na siebie biały fartuch.

Nie miałam pojęcia, co mogłam w tym momencie zrobić, aby zapobiec dalszemu rozwojowi wydarzania. Wszystko wokół zdawało się mnie przytłaczać. Mimo strachu, który odczuwałam udałam się w stronę blatu. Usiadłam na nim, nie wykonując zbędnych ruchów. Będzie co będzie, wmawiałam sobie. W pewnym momencie zrobiło mi się to zupełnie obojętne. W zasadzie i tak mnie nic ciekawego ani nic wartościowego nie spotka. Karierę miałam skończoną, domu jak i rodziny też nie miałam. Nic mi nie pozostało i najwidoczniej zasługiwałam na śmierć.

-Połóż się. – Posłusznie wykonałam polecenie.

Nagle po pomieszczeniu rozległ się hałas. Minęło zaledwie parę sekund jak do laboratorium wkroczył David krzycząc, abym uciekała. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się czy zostać i mu pomóc, czy też rzucić się do ucieczki. David ze dwa razy ponaglał mnie do tego, abym stąd wybiegła. W ostatniej chwili zerwałam się ze stołu i udałam w kierunku blaszanych drzwi. Na szczęście nie miałam problemu z ich otworzeniem i lada moment znalazłam się po drugiej stronie.

Stałam w miejscu, które przypominało korytarz w kopalni. Po środku, na podłożu przymocowane były tory. Zastanawiał mnie fakt, po co w szpitalu tory. W jednej minucie olśniła mnie pewna myśl. Jeżeli są tu tory, to musi być tu również jakiś wagon, a jeśli był tu wagon, to nie obyłoby się bez wyjścia. Bez dłuższego namysłu zaczęłam się kierować w stronę wyjścia. Biegnąc, czułam powiew wiatru, a z dala dostrzegałam światełko. Mimo, iż tak bardzo kusiło mnie opuszczenia szpitala, pomyślałam o Davidzie i o Katie. Wyrzuty sumienia nigdy by mi nie dały spokoju, gdybym zostawiła ich tutaj. Z trudnością zaczęłam wracać do laboratorium. Z każdą chwilą będąc bliżej pomieszczenia, słyszałam niepokojące dźwięki. Nie zastanawiając się, otworzyłam potężne drzwi, ukazując przeraźliwy widok. David na pół przytomny leżał na stole uziemiony pasami. Lucjan odwrócony do niego tyłem, przygotowywał narzędzia operacyjne. Byłam zła na siebie. Pozwoliłam przyjacielowi na to, aby sam sobie poradził z doktorem, a ja głupia uciekłam.

-O panna Jensen się jednak rozmyśliła – skomentował Lucjan, zakładając na rękę białą rękawice. Kątem oka spojrzałam na Davida, który wskazywał na blaszaną rurę, leżącą na podłodze. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że mogłabym tym ogłuszyć doktora. Odwrócony Lucjan nie wiedział, że w momencie, gdy do niego mówiłam podnosiłam z ziemi rurę.

-Niech pan zostawi Davida i weźmie mnie

-Skoro nalegasz... - Podszedł do mnie i jeszcze na chwilę odwrócił się w stronę chłopaka, a ja w tym momencie ogłuszyłam go metalowym przedmiotem. Upadł na podłogę. Podbiegłam do przyjaciela i zaczęłam rozpinać pasy, do których był przypięty. W tej chwili liczyła się każda sekunda. Bałam się, że albo Lucjan odzyska przytomność, albo jeden ze strażników tu wtargnie, a wtedy skończyłabym o wiele gorzej niż miałam. Gdy David już był rozwiązanym, udaliśmy się w stronę wyjścia.

-Czekaj! A ci ludzie w tych pomieszczeniach? – przypomniał David.

Nie czekając na moją odpowiedzieć, udał się w stronę „klatek". Kiedy znalazłam klucze do drzwi zaczęłam je otwierać. Ku naszemu zaskoczeniu nikogo nie było w środku.

-Gdzie oni są?! – krzyknęłam, rozglądając się po korytarzu.

-Nie wiem, nie mamy czasu!

*

W gabinecie doktora Harrisona panowała nieprzyjemna atmosfera. Andrew zdenerwowany krążył wokół biurka, nie wiedząc, co zrobić. Nagle do pokoju wbiegł Lucjan. Jego mina zwiastowała kłopoty.

-Czy coś się stało? – zapytał Harrison, siadając na fotelu.

-Alison i David – odparł krótko lekarz. Andrew zaciekawiony poprosił mężczyznę o kontynuowanie wypowiedzi. – Alison poszła na pierwszy odstrzał. Zacząłem przygotowywać przyrządy do eksperymentu, lecz nagle do laboratorium wparował ten David. Ona uciekła, więc stwierdziłem, że jak będę chciał przeprowadzić na nim lobotomię, to ona powróci, aby go uratować.

-I co?

-Nie myliłem się. Ta podstępna szuja ogłuszyła mnie i obydwoje uciekli!

-To niedobrze...

-Niedobrze?! To tragiczne! Przecież oni wszystko rozgadają! – Andrew pokiwał głową. Lucjan nie mógł pojąć dziwnego zachowania ordynatora.

-Zaraz się tym zajmiemy, ale zastanawiała mnie jeszcze jedna sprawa. – Kowalski uniósł znacząco głowę. – Za pewne słyszałeś plotki, krążące po szpitalu?

-Związane ze mną?

-No właśnie...Czy to jest prawda?

-Nie powinienem tego mówić, ale skoro współpracujemy ze sobą, mógłbym uchylić rąbka tajemnicy

-Zamieniam się w słuch – odparł z powagą Harrison.

Przez chwilę Lucjan zastanawiał się co powinien był powiedzieć ordynatorowi, a co zachować dla siebie. Jednak z każdą sekundą przekonywał się, że najlepiej byłoby wyjawić całą prawdę. Dlaczego? Wiedział, że prędzej czy później i tak będzie musiał wyjawić wszystko dotyczące jego życia. To co on ukrywał nie było możliwe, żeby obyło się bez żadnych zbędnych pytań lub dociekań. Z resztą jedyną osobą, której mógł na tyle zaufać, był właśnie on - Harrison.

-Tak naprawdę nazywam się Josef Mengele. Podczas drugiej wojny światowej pracowałem w Aushwitz jako doktor

-Żartuje pan?

-A czy wyglądam na takiego, co by żartował? Jeśli prawda wyjdzie na jaw to odeślą mnie w inne miejsce, a nasze marzenia legną w gruzach

-Dobra, wydaje mi się, że ta atmosfera w szpitalu jest zbyt luźna...Będzie trzeba to zmienić...

Harrison był mocno poruszony tym czego się przed chwilą dowiedział. Mimo to potrafił zachować pokerową twarz, sprawiając pozory, że przyjął to do wiadomości i już wie co będzie chciał zrobić z nowo nabytymi informacjami.

[Oczami Alison]

Było wpół do pierwszej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Strażnicy zaczęli każdego po kolei wyprowadzać z celi do głównego holu. Tam na środku znajdowała się duża gromadka pacjentów. Coś się święciło. Między nami stanął Andrew, którego w tym momencie najbardziej się obawiałam.

________________________________________________________________________________

1. Czy postąpilibyście tak samo na miejscu Alison, gdybyście ujrzeli drogę ucieczki? Co byście zrobili na jej miejscu?

2. Jak zareagowałeś/aś na wieść o sekrecje dr.Lucjana?

3. Myślisz, że jak Harrison to przyjmie?

Mam nadzieję, że rozdział się podobał ^^