wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział 6



Siedząc w ciszy u psychiatry, nie mogło nadal do mnie dotrzeć, to, co przed chwilą usłyszałam. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Przed oczami miałam Jimmy'ego, który mógł mieć tyle lat życia jeszcze przed sobą. Byłam wściekła na personel, który, pomimo, iż znał stan psychiczny chłopaka, to nie zdołał go przypilnować. Psychiatra tłumaczyła mi, że była zbyt duża liczba pacjentów, a zbyt mała opiekunów. Po za tym nikt nie zauważył jak Jimmy opuszczał salę rekreacyjną.

-Dobrze wiedzieliście, że Jimmy stanowił zagrożenie dla samego siebie i powinniście pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę! W ogóle jest to nie do pomyślenia, że pozwoliliście na to, aby on popełnił samobójstwo! Nie po to rodzice, tego chłopaka powierzyli go wam w opiece, mając na dzieję, że uda wam się go wyleczyć, żeby teraz musieli dowiadywać się, o tym, że nie żyje!

-Alison proszę, abyś się uspokoiła. Nikt nie mógł przewidzieć, że tak to się zakończy – mówiła spokojnym głosem Christine. Denerwował mnie ją groteskowy ton.

Nie potrafiłam się uspokoić. Gotowało się we mnie jak nigdy dotąd. Polubiłam tego chłopaka, a wieść, że nie żył, wprawiała mnie w złość. Do końca spotkania nie zamieniłam ani jednego słowa z lekarzem. Po zakończonym spotkaniu udałam się na salę rekreacyjną. Moją uwagę przykuła grupka osób siedząca w kącie pomieszczenia. Dostrzegłam wśród nich Davida oraz Katie. Zaintrygowana postanowiłam do nich podejść. Będąc blisko grupki, przerwali rozmowę.

-O co chodzi? – spytałam.

-Możemy jej powiedzieć? – zapytał jakiś mężczyzna, spoglądając na Davida.

Chłopak pokiwał głową, a reszta osób ustąpiła mi miejsca. Na początku nikt nie chciał wtajemniczyć mnie w rozmowę, lecz kiedy usłyszałam imię Lucjana, to sama doszłam do wniosku, że mowa była o wczorajszym zajściu.

-Nie wydaje mi się, że to może być prawda – odparła z kpiną Katie.

-Ale mówię wam to, co słyszałam – powiedziała Alexia.

Nie znałam za dobrze Alexi, jednak wiedziałam, że lubiła się z Katie. Była niezbyt wysoką blondynką. Miała zielone, kocie oczy oraz zgrabny, mały nosek. Do szpitala trafiła z powodu nerwicy lękowej - generalnie cierpiała na fobię społeczną. Po czterech latach siedzenia tutaj powoli zaczęła do siebie dochodzić, jednak można było zauważyć, że wciąż z niepewnością wchodziła do pomieszczeń, gdzie znajdowało się sporo ludzi.

-No, ale jak niby? – prychnęła Samantha.

Samanthę znałam za to doskonale. Nie przepadałam za nią. Byłam schizofreniczką, która żyła we własnym, wyuzdanym świecie. Pewnie fakt, że cierpiała na taką chorobę by mi nie przeszkadzał, gdyby nie mieszało się to z jej ego. Okropnie zadufana w sobie uważała, że tylko ona ma rację, a inni się mylą - dlatego też leczenie nie przynosiło żadnych efektów. Szpital zmieniała parę razy, aż w końcu trafiła tutaj – do miejsca, z którego nie było ucieczki.

-Powiecie, o co chodzi?! – warknęłam.

Katie rozejrzała się po pokoju, po czym zaczęła mówić:

-Alexia podsłuchała wczoraj wieczorem jak Lucjan rozmawia z Andrew...

-No i? – wtrąciłam.

-Daj mi dokończyć! Rozmawiali o tej akcji z kobietą, która twierdziła, że Lucjan jest esesmanem, czy tam naukowcem z Aushwitz. Jak z ich rozmowy wynika, to prawda

-Żartujesz? – odparłam.

David chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł Lucjan dając do zrozumienia, że Apel Wybrańców czas zacząć. W ostatnich tygodniach zaczęli go co raz częściej urządzać. Tym razem, tak jak pozostali stanęłam w szeregu. Cała sytuacja wydawała się być tak nieprawdopodobna, że gdybym komuś, o tym opowiedziała, kazałby mi się puknąć w czoło. Za moment doktor, który powinien nam pomagać, wybierze trzy osoby, które zostaną zabrane do podziemi. Nikt nie wiedział, co się tam wyprawiało, ale każdy wiedział, że z chwilą, gdy zejdzie się na dół już więcej się nie wróci. Za każdym razem, gdy doktor Lucjan patrzył mi w oczy lub szedł w moją stronę serce biło mi na wysokich obrotach. Po wypowiedzeniu „do Apelu Wybrańców przystąpić" każdy w równym pionie stanął na baczność.

-Proszę o wystąpienie na środek... - Lucjan rozejrzał się po sali- ...numer osiemset trzy. – Emily niczego nieświadoma stanęła obok lekarza. Ten pogłaskał ją po głowie niczym ojciec swoją córeczkę. W gruncie rzeczy wyglądało to okropnie. Jak mógł bez żadnych wyrzutów sumienia tak się zachowywać?! Wiedział, że ona umrze, a mimo tego czule ją głaskał.

-Numer trzydzieści dziewięć. – Nie znałam mężczyzny, który wyłonił się z tłumu. Na oko mógł mieć z siedemdziesiąt parę lat. Kojarzyłam go jedynie po przez rozbite czoło. Nie wiedziałam, co mu dolegało, ale dzień w dzień widziałam jak stał przy ścianie, automatycznie w nią uderzając.

-Oraz... numer tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć

Po tym, co usłyszałam, zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Cały świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przez moment stałam bez ruchu. Obiło mi się o uszy, jak Lucjan wywołuje ponownie mój numer. Ochroniarz w końcu wypchnął mnie na środek. Ledwo mogłam ruszyć nogą, aby zrobić krok do przodu. Myślałam sobie, że to koniec. Nie wiedziałam, w jaki sposób umrę. Przypomniałam sobie moment, w którym udało mi się pójść za Luckiem do piwnicy. Pamiętałam przeraźliwe krzyki tych, którzy zostali tak samo jak ja dziś wybrani. Dźwięki w mojej głowie były na tyle głośne, że upadłam kolanami na podłogę, kurczowo ściskając się za skronie. Podszedł do mnie jeden z sanitariuszy i chwycił za ramię, unosząc do góry. Stałam przy Lucjanie, próbując pozbierać swoje myśli. Kiedy ujrzałam Katie, widziałam, że jest doszczętnie rozbita, natomiast David kompletnie zszokowany ściskał dziewczyny rękę. Zastanawiało mnie, to czy mogłabym do nich podejść, przytulić ich, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nawet przez moment w głowie miałam myśl zakończenia swojego życia tak samo jak to uczynił Jimmy. Każda opcja była lepsza niż to, co miało zaraz nastąpić.

Lucjan zakończył zebranie i kazał wszystkim się rozejść. Naszą trójkę za to chwycili za ręce i zaprowadzili w stronę drzwi.

-Nie! Alison! – krzyknęła Katie cała zapłakana.

Wyrwałam się z rąk Harley'a i ruszyłam w jej stronę. Przytuliłam ją mocną.

-Będzie okay! Proszę cię nie martw się – powiedziałam, chociaż sama w to nie wierzyłam.

Obok nas znalazł się David, który nas obydwie objął.

-Alison wymyśle coś – szepnął do mojego ucha.

Spojrzałam na niego z nadzieją. Mimo, iż szansę na to, że zostanę odratowana były marne, to jednak uśmiechnęłam się. Nagle podszedł do nas ochroniarz, który zaczął nas rozdzielać.

-Nie! – wydarła się Katie.

Próbowała się do mnie przedostać, lecz David chwycił ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Mnie zaczęto kierować do wyjścia. Zostaliśmy zaprowadzeni na dół, do piwnicy. Każdy z nas został zamknięty w oddzielnym pomieszczeniu. Było małe i jedynie znajdował się tam drewniany taborecik. Minęło z dwadzieścia minut, kiedy przyszedł po mnie doktor. Zabrał mnie do swojego laboratorium. Pomieszczenie było pokryte białymi kafelkami, między którymi zbierał się ciemny osad. Po środku znajdował się wielki stół operacyjny. Po bokach pomieszczenia rozłożone były gablotki, w których trzymane były słoiki z ludzkimi narządami i różnokolorowymi płynami.

-Połóż się na tym stole – rzekł Lucjan, zakładając na siebie biały fartuch.

Nie miałam pojęcia, co mogłam w tym momencie zrobić, aby zapobiec dalszemu rozwojowi wydarzania. Wszystko wokół zdawało się mnie przytłaczać. Mimo strachu, który odczuwałam udałam się w stronę blatu. Usiadłam na nim, nie wykonując zbędnych ruchów. Będzie co będzie, wmawiałam sobie. W pewnym momencie zrobiło mi się to zupełnie obojętne. W zasadzie i tak mnie nic ciekawego ani nic wartościowego nie spotka. Karierę miałam skończoną, domu jak i rodziny też nie miałam. Nic mi nie pozostało i najwidoczniej zasługiwałam na śmierć.

-Połóż się. – Posłusznie wykonałam polecenie.

Nagle po pomieszczeniu rozległ się hałas. Minęło zaledwie parę sekund jak do laboratorium wkroczył David krzycząc, abym uciekała. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się czy zostać i mu pomóc, czy też rzucić się do ucieczki. David ze dwa razy ponaglał mnie do tego, abym stąd wybiegła. W ostatniej chwili zerwałam się ze stołu i udałam w kierunku blaszanych drzwi. Na szczęście nie miałam problemu z ich otworzeniem i lada moment znalazłam się po drugiej stronie.

Stałam w miejscu, które przypominało korytarz w kopalni. Po środku, na podłożu przymocowane były tory. Zastanawiał mnie fakt, po co w szpitalu tory. W jednej minucie olśniła mnie pewna myśl. Jeżeli są tu tory, to musi być tu również jakiś wagon, a jeśli był tu wagon, to nie obyłoby się bez wyjścia. Bez dłuższego namysłu zaczęłam się kierować w stronę wyjścia. Biegnąc, czułam powiew wiatru, a z dala dostrzegałam światełko. Mimo, iż tak bardzo kusiło mnie opuszczenia szpitala, pomyślałam o Davidzie i o Katie. Wyrzuty sumienia nigdy by mi nie dały spokoju, gdybym zostawiła ich tutaj. Z trudnością zaczęłam wracać do laboratorium. Z każdą chwilą będąc bliżej pomieszczenia, słyszałam niepokojące dźwięki. Nie zastanawiając się, otworzyłam potężne drzwi, ukazując przeraźliwy widok. David na pół przytomny leżał na stole uziemiony pasami. Lucjan odwrócony do niego tyłem, przygotowywał narzędzia operacyjne. Byłam zła na siebie. Pozwoliłam przyjacielowi na to, aby sam sobie poradził z doktorem, a ja głupia uciekłam.

-O panna Jensen się jednak rozmyśliła – skomentował Lucjan, zakładając na rękę białą rękawice. Kątem oka spojrzałam na Davida, który wskazywał na blaszaną rurę, leżącą na podłodze. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że mogłabym tym ogłuszyć doktora. Odwrócony Lucjan nie wiedział, że w momencie, gdy do niego mówiłam podnosiłam z ziemi rurę.

-Niech pan zostawi Davida i weźmie mnie

-Skoro nalegasz... - Podszedł do mnie i jeszcze na chwilę odwrócił się w stronę chłopaka, a ja w tym momencie ogłuszyłam go metalowym przedmiotem. Upadł na podłogę. Podbiegłam do przyjaciela i zaczęłam rozpinać pasy, do których był przypięty. W tej chwili liczyła się każda sekunda. Bałam się, że albo Lucjan odzyska przytomność, albo jeden ze strażników tu wtargnie, a wtedy skończyłabym o wiele gorzej niż miałam. Gdy David już był rozwiązanym, udaliśmy się w stronę wyjścia.

-Czekaj! A ci ludzie w tych pomieszczeniach? – przypomniał David.

Nie czekając na moją odpowiedzieć, udał się w stronę „klatek". Kiedy znalazłam klucze do drzwi zaczęłam je otwierać. Ku naszemu zaskoczeniu nikogo nie było w środku.

-Gdzie oni są?! – krzyknęłam, rozglądając się po korytarzu.

-Nie wiem, nie mamy czasu!

*

W gabinecie doktora Harrisona panowała nieprzyjemna atmosfera. Andrew zdenerwowany krążył wokół biurka, nie wiedząc, co zrobić. Nagle do pokoju wbiegł Lucjan. Jego mina zwiastowała kłopoty.

-Czy coś się stało? – zapytał Harrison, siadając na fotelu.

-Alison i David – odparł krótko lekarz. Andrew zaciekawiony poprosił mężczyznę o kontynuowanie wypowiedzi. – Alison poszła na pierwszy odstrzał. Zacząłem przygotowywać przyrządy do eksperymentu, lecz nagle do laboratorium wparował ten David. Ona uciekła, więc stwierdziłem, że jak będę chciał przeprowadzić na nim lobotomię, to ona powróci, aby go uratować.

-I co?

-Nie myliłem się. Ta podstępna szuja ogłuszyła mnie i obydwoje uciekli!

-To niedobrze...

-Niedobrze?! To tragiczne! Przecież oni wszystko rozgadają! – Andrew pokiwał głową. Lucjan nie mógł pojąć dziwnego zachowania ordynatora.

-Zaraz się tym zajmiemy, ale zastanawiała mnie jeszcze jedna sprawa. – Kowalski uniósł znacząco głowę. – Za pewne słyszałeś plotki, krążące po szpitalu?

-Związane ze mną?

-No właśnie...Czy to jest prawda?

-Nie powinienem tego mówić, ale skoro współpracujemy ze sobą, mógłbym uchylić rąbka tajemnicy

-Zamieniam się w słuch – odparł z powagą Harrison.

Przez chwilę Lucjan zastanawiał się co powinien był powiedzieć ordynatorowi, a co zachować dla siebie. Jednak z każdą sekundą przekonywał się, że najlepiej byłoby wyjawić całą prawdę. Dlaczego? Wiedział, że prędzej czy później i tak będzie musiał wyjawić wszystko dotyczące jego życia. To co on ukrywał nie było możliwe, żeby obyło się bez żadnych zbędnych pytań lub dociekań. Z resztą jedyną osobą, której mógł na tyle zaufać, był właśnie on - Harrison.

-Tak naprawdę nazywam się Josef Mengele. Podczas drugiej wojny światowej pracowałem w Aushwitz jako doktor

-Żartuje pan?

-A czy wyglądam na takiego, co by żartował? Jeśli prawda wyjdzie na jaw to odeślą mnie w inne miejsce, a nasze marzenia legną w gruzach

-Dobra, wydaje mi się, że ta atmosfera w szpitalu jest zbyt luźna...Będzie trzeba to zmienić...

Harrison był mocno poruszony tym czego się przed chwilą dowiedział. Mimo to potrafił zachować pokerową twarz, sprawiając pozory, że przyjął to do wiadomości i już wie co będzie chciał zrobić z nowo nabytymi informacjami.

[Oczami Alison]

Było wpół do pierwszej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Strażnicy zaczęli każdego po kolei wyprowadzać z celi do głównego holu. Tam na środku znajdowała się duża gromadka pacjentów. Coś się święciło. Między nami stanął Andrew, którego w tym momencie najbardziej się obawiałam.

________________________________________________________________________________

1. Czy postąpilibyście tak samo na miejscu Alison, gdybyście ujrzeli drogę ucieczki? Co byście zrobili na jej miejscu?

2. Jak zareagowałeś/aś na wieść o sekrecje dr.Lucjana?

3. Myślisz, że jak Harrison to przyjmie?

Mam nadzieję, że rozdział się podobał ^^

poniedziałek, 24 listopada 2014

ROZDZIAŁ 5

           Zostałam razem z Jimmym wytyczona do zmywania naczyń po obiedzie. Każdego dnia po posiłkach wybierano dwójkę, która miała sprzątać. Mówili nam, że to pomoże „utrzymać się rzeczywistości”, co było świetną wymówką od wykonywania obowiązków przez personel. Staliśmy nad ogromnymi misami i zmywaliśmy. Przez większość czasu nikt nic nie mówił. Po jego zachowaniu można było dostrzec, że był nieśmiały. Jednak po głowie chodziła mi myśl, że po prostu nie chciał się odzywać, bo wiedział, z kim ma do czynienia? W tamtej chwili na pewno nie mogłam wyglądać niebezpiecznie klęcząc nad wiadrem pełnym garów, w różowych rękawicach. W pewnym momencie postanowiłam przejąć pałeczkę i zacząć rozmowę
-Jimmy, czy co się trapi?
Skarciłam się w duchu, gdyż zabrzmiałam jak typowy psycholog. Chłopak nic nie odpowiedział.
-Jeśli chcesz się wyżalić to mów śmiało – kontynuowałam.
Przez kolejne minuty próbowałam wyciągnąć od chłopca informacje o jego stanie psychicznym, jakbym potrafiła w jakikolwiek sposób mu pomóc. Chciałam wiedzieć, co leży mu na sercu, aby wiedzieć, o czym ewentualnie nie rozmawiać.  Po chwili wahania nastolatek zaczął mówić:
-Zaczęło się od piątej klasy podstawówki, kiedy rówieśnicy zaczęli się nade mną znęcać. Od tego momentu rozpocząłem ‘przygodę’ z samookaleczaniem się. Czułem się zagubiony i niepotrzebny. Wydawało mi się, że gdy okaleczałem swoje ciało, odczuwałem ulgę. Tak jakbym mógł skupić się na bólu fizycznym i na moment zapomnieć o tym psychicznym. W późniejszym czasie popadłem w depresję. Moi rodzice dopiero po dwóch latach zauważyli, że dzieję się coś ze mną złego. Wpierw bardzo się tym przejęli; chcieli zapisać mnie do psychologa, spędzali ze mną sporo czasu, pytali o samopoczucie, jednakże w późniejszym czasie przestali się tym interesować. Dwa tygodnie temu kompletnie się załamałem, nawet nie pytaj dlaczego. W tamtym momencie chciałem odebrać sobie życie. Próba samobójcza niestety się nie udała. Rodzice postanowili zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym. Przez dłuższy czas próbowałem ich przekonać, że wszystko będzie dobrze i nigdy więcej się to nie powtórzy. Nie uwierzyli mi, a moje prośby poszły na marne…
-Jimmy, teoretycznie cię rozumiem, bo tak samo jak ty trafiłam tu z nie własnej woli.
Teoretycznie rozumiałam, praktycznie nie. Nigdy nie rozumiałam „potrzeby” krzywdzenia własnego ciała. Jak to mogło pomagać? To przecież pogarszało jedynie samopoczucie, a blizny ładnie nie wyglądały.
Zza rogu wychyliła się siostra Margaret, która poprosiła mnie o pomoc przy dekorowaniu sali rekreacyjnej. Nie mając wyjścia, zgodziłam się.
***
Przygotowania do Halloween ruszyły pełną parą. Byłam ciekawa czy tak samo jak to święto obchodzono Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Według mnie ten szpital sam w sobie był straszny, więc dekorowanie go było zbędne. Jednakże wraz z Davidem i Katie wieszaliśmy na sznureczkach wbitych gwoździami w ścianę balony oraz wycięte duszki z papieru. Pomimo tego, że pokój nie był w pełni gotowy, to wyglądał całkiem w porządku. Na ścianach umieszczone były różne dekoracje, z boku stało wiadro pełne wody, w której pływały jabłka. Na końcu stał stolik, na którym znajdowały się drobne przekąski. W rogu umieszczony był adapter, z którego wydobywała się muzyka. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła siostra Margaret. 
-Zapraszam dwie osoby do pokoju, obok, aby ucharakteryzować je na Halloween.
Było to niepotrzebne zajście, bo nikt nie miał nastroju na jakieś przebieranki. Razem z Katie zgłosiłyśmy się, jako pierwsze. Od razu zabrano nas do pokoiku na drugim piętrze. Po wejściu do środka wręczono mi czarną sukienkę wraz z kapeluszem. Z otrzymanych ubrań wywnioskowałam, że miałam być czarownicą. Całe szczęście, że nie muszę być Kubą Rozpruwaczem, pomyślałam. On był mordercą, tak jak rzekomo ja, z wyjątkiem, że nie miałam wpisane w aktach, że rozpruwałam swoje ofiary. Katie podano do rąk białe prześcieradło z dziurami na oczy i usta. Wydawało się, że miała być duchem. Jej przebranie było tak denne, że obawiałam się, że zaraz nie zacznie wrzeszczeć i wyzywać sióstr.
***
Jak zwykle podczas popołudniowego spaceru doktor Lucjan przechadzał się po parku, który znajdował się nieopodal szpitala. Park był jednym z najpiękniejszych miejsc całej placówki. Trawa zielona, równo przystrzyżona rozrastała się wszędzie. Kamienista droga wiodła w stronę małego stawiku, w którym pływały kaczki. Wokół rozrastały krzewy, drzewa oraz śliczne, rozmaite kwiaty.  
Nagle z oddali mężczyzna usłyszał jak ktoś go woła. Rozejrzał się, dookoła, lecz niczego podejrzanego nie zauważył. Kiedy miał iść dalej, napotkał przed sobą zupełnie obcą mu kobietę. Na oko miała czterdzieści lat. Była szatynką, której włosy sięgały do ramion. Swoimi ciemnymi jak noc oczyma patrzyła na Lucjana z pogardą.
-Kim pani jest? – spytał w końcu doktor.
Nieznajoma podwinęła do góry rękaw, ukazując na przedramieniu wytatuowane cyfry.
-Nie rozumiem – odparł powoli idąc.
-Nie pamięta pan? Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi?
Na twarzy Lucjana pojawił się niepokój. Udając, że nie ma pojęcia, o czym kobieta mówiła, przyspieszył kroku, starając się ją zignorować.
-Juliet Lawson. – Siwowłosy mężczyzna niczym samochód przy silnym hamowaniu, stanął. Nie odwracając głowy orzekł:
-Musiała mnie pani z kimś pomylić.
Wchodząc do budynku kobieta wciąż podążała za Lucjanem.
-Może Josefie, choć odrobine będziesz mieć godności, aby porozmawiać ze mną twarzą w twarz! – wydarła się Juliet. Stała na środku głównego holu, przykuwając każdego przechodzącego uwagę. Zdezorientowany lekarz nie miał pojęcia, co mógłby zrobić.
-Toyoto i William zabierzcie tą kobietę, a ty Elizabeth idź do ordynatora i poproś go o wydanie karty pacjenta dla tej wariatki.
-Tak nie można! – krzyknęła z dezaprobatą Juliet.
Nie minęło zbyt dużo czasu odkąd Juliet stała się oficjalnie pacjentką Azylu dla wariatów w Athens. Nie było to zgodne z prawem, ale tak jak już wcześniej każdy to zauważył, ten szpital rządził się własnymi. Po godzinie doktor Kowalski wezwał kobietę do swojego gabinetu. Wycieńczona po dawce leków, ospale usiadła na drewnianym krześle.
-A, więc, co wiesz dokładniej na mój temat?
-Na pewno pamięta pan rok tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi, Aushwitz- Birkenau.
Lucjan z grymasem na twarzy powrócił do lat czterdziestych.
Retrospekcja
 Z nieba spadał deszcz. Josef maszerując dumnie, spoglądał na pracujących więźniów. Większość z nich przypominała chodzące szkielety. Wykończeni fizycznie pracowali nad budową nowego baraku. Ci, którzy nie podołali zadaniu, zostawali zabierani na bok i rozstrzeliwani. Dzisiejszego dnia Mengele miał przeprowadzić eksperyment na jednej z żydowskich kobiet. Chciał dowieść tego, że kobieta może stać się bezpłodna za pomocą mieszanki różnych zakaźnych chorób. Nie robił tego, aby uzyskać sławę, czy starać się o nagrodę Nobla – po prostu zżerała go ciekawość. Otworzył drzwi od baraku, wydobywając nieprzyjemny zapach na zewnątrz. Większość pań ledwo żywych, leżała na piętrowych, drewnianych łóżkach. Tylko niektóre z nich znajdowały się na podłodze, gdyż były tak osłabione, że nie miały siły się podnieść. Lekarz idąc w głąb pomieszczenia, nogą przesuwał więźniarki leżące na podłożu. Wzrokiem przeleciał po każdej z nich, po czym palcem wskazał na kobietę z cerą bladą jak kreda. Ta nie wiedząc, co ją czeka, zeszła z łóżka i poszła za Mengelem. Wszyscy ze współczuciem wpatrywali się w „wybrankę” doktora.
Kiedy strażnicy przyprowadzili białogłowę do baraku, ta nie mając sił opadła bezwładnie na podłogę. Przez dłuższy czas trzęsła się, majacząc niezrozumiałe w języku żydowskim słowa. Po paru chwilach zmarła.
***
Rok 1964
-Skąd ta pewność, że to ja byłem sprawcą tych wszystkich okrucieństw?
-Wszędzie bym rozpoznała tą twarz
-Jesteś chora psychicznie!
-Nie, to pan, jest chory! – W pewnym momencie ledwo zauważalnie Juliet wyjęła zza swoich pleców broń.
Lucjan rozpoznał, że trzymany w kobiecych dłoniach pistolet jest prawdziwy. Nie spodziewał się takiego obrotu akcji. Czterdziestolatka mimo ogromnej chęci postrzelenia doktora, wahała się. Nigdy nie myślała, że przyjdzie taki moment jak ten.
Co ty będziesz się przejmować? Ten potwór zabił tysiące bezbronnych ludzi, a ty zastanawiasz się czy wpakować mu kulę w łeb?! – mówił cichy głosik w jej głowie.
Doktor widząc, że Lawson nie wie, co ma zrobić, zaczął wołać o pomoc. Juliet wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Jednak ku jej zaskoczeniu do gabinetu wszedł ordynator, a nie grupka potężnie zbudowanych mężczyzn. Zdezorientowana obserwowała na przemian Lucjana i Harrisona.
-Zrobimy to po mojemu – oznajmił Lucjan, a po chwili Andrew ogłuszył kobietę.
***
Będąc w głównym holu, byłam świadkiem dziwnego zdarzenia pomiędzy doktorem Kowalskim, a jakąś kobietą. Z jedne strony to co powiedziała tamta pani było śmieszne, a zarazem niepokojące. Nie wątpię, że miała coś z głową, uważając, że nasz doktor może być okrutnym Mengele, ale nie wiedzieć, czemu brzmiała tak przekonująco. W sumie sama w sobie reakcja Lucjana była zagadkowa. Od razu, kiedy mężczyzna zaczął wzywać ochronę, kazano nam się rozejść.
-Wiesz, gdzie może być Katie? – spytałam Davida.
-Nie wiem. Mówiła, że idzie do łazienki, ale ile w tym prawdy sam nie mam pojęcia
-Co masz, na myśli?
-Często kłamie. Robi z siebie tajemniczą, skrytą osobę. Parę razy pielęgniarką mówiła, że musi iść do łazienki, czy do celi, a potem znajdowano ją w miejscach idealnych do ucieczki
-W miejscach idealnych do ucieczki? – powtórzyłam. – Znasz jakieś?
-Nie. Gdyby znaleźli mnie w miejscu, z którego miałbym szansę uciec, to prawdopodobnie miałbym gwarantowaną lobotomię.
Fakt faktem David nigdy nie był ulubieńcem tego miejsca. O dziwo bardziej tolerowano Katie z jej ciętym językiem, niż jego – spokojnego, kulturalnego chłopaka, który wolał chłopców.
Bez żadnego pożegnania powędrowałam do celi, mając w myślach jedynie słowo „ucieczka”.
[Oczami Katie]
Siedząc samotnie w jednej z podłużnych ławek, spoglądałam na ołtarz. Kaplica w tym szpitalu to było jedyne miejsce, w którym można było spokojnie zastanowić się nad każdą sprawą. Nikt tu nigdy nie przychodził, nawet siostry. Wyjątek stanowiły rodziny chorych, które potrzebowały modlitwy, aby podnieść się na duchu. Nie przychodziłam tu, żeby się pomodlić, czy porozmawiać z Bogiem, lecz po to, aby uchronić się przed złem owego budynku.
Nikomu nigdy nie mówiłam, że tu przychodziłam, gdyż był to dla mnie azyl różniący się w znacznym stopniu z nazwą tego szpitala. W pewnym momencie drzwi z hukiem się zatrzasnęły – a przynajmniej tak myślałam. Nie mogły się zatrzasnąć skoro były zamknięte. Odwróciłam się, widząc je otwarte na oścież. Podeszłam do nich, po czym je zamknęłam. Odwracając się dostrzegłam, że świece znajdujące się przy ołtarzu zgasły. Po moim ciele przeszły niemiłe dreszcze. Nie miałam pojęcia skąd w kaplicy, w której nie było okien, pojawił się wiatr. Nagle z ołtarza spadła złota misa. W tamtym momencie byłam pewna, co jest przyczyną tych zjawisk, ale błagałam Boga w głębi duszy, aby był to jeden z pacjentów.
Retrospekcja, rok 1960 
Siedząc wraz z Caroline, Johnym i Susan, czytaliśmy dziennik jednego z najsłynniejszych medium. Opisywał on różne obrzędy, mające na celu pojawienia się zjaw.
-Mam świetny pomysł! – ogłosił uroczyście Johny.- Możemy wywołać jednego z duchów!
-Zgłupiałeś! – orzekłam. – Niby, jakiego ducha chciałbyś ty, wywołać?!
-Na pewno jakiegoś z rodziny szatana!
-To róbcie to beze mnie. – Podniosłam się z podłogi chcąc wyjść. Wszyscy zaczęliśmy mnie błagać, abym została i mimo, że bardzo nie chciałam to uległam pokusie.
Każdy z nas zaczął przygotowywać przedmioty potrzebne do ceremonii. Kiedy wszystko było już przygotowane stanęliśmy w kole gotowi na rytuał. Złapaliśmy się za ręce, po czym Johny zaczął wypowiadać formułkę. Przez pierwsze minuty w pokoju było spokojnie, lecz po chwili świeczki zgasły, a okno samowolnie się otworzyło.
***
Nieprzytomną Juliet położono na łóżku operacyjnym. Dłonie, nogi oraz tułów unieruchomiono pasami. Po pewnym czasie, gdy kobieta odzyskała przytomność, Lucjan musiał wykonać elektrowstrząsy, które miały sprawić, że znowu uśnie. Ze stołu wziął szpikulec do lodu. Przyłożył go do oczodołu, wbił i zaczął szatkować część mózgu położoną z przodu. Generalnie zabiegi lobotomii miały na celu z człowieka agresywnego zrobić spokojnego, co w jej przypadku było świetnym rozwiązaniem. W większości taki zabieg kończył się śmiercią. Jednakże w wyjątkach, kiedy choremu udawało się przeżyć, tracił świadomość istnienia, był tzw„chodzącą roślinką”.
Pod koniec zabiegu, gdy doktor przyłożył palce do tętnicy pacjentki zrozumiał, że nie żyje. Nie pozostało mu nic, jak tylko zabrać ją do krematorium, a jej ciało spalić.

Rozmawiałam z Davidem, uważnie obserwując przebrania chorych. Personel najwidoczniej nie przykładał większej wagi do ich wyglądów. Nikt nie był ubrany jakoś wyjątkowo. Do sali rekreacyjnej weszła Katie. Nie była przebrana w strój ducha, a jej mina zwiastowała coś złego. Podbiegła do nas przerażona, cała się trzęsąc.
-Boże Katie, co się stało? – zapytał ze zdenerwowaniem David.
-Duch – wybełkotała.
Spojrzałam na każdego w sali próbując zrozumieć, co Katie miała na myśli. Po chwili dziewczyna wyrwała się z objęć Davida przeraźliwie krzycząc „Ten duch chce mojej śmierci.” Sanitariusze kazali się jej najpierw uspokoić, lecz gdy to nie poskutkowało, wyprowadzili ją na hol.
[Oczami Jimmy’ego]
Skulony pod ścianą wpatrywałem się w chorych. Myślałem, że jak trafię do szpitala, to chociaż na chwilę zaznam szczęścia. Myliłem się. Odkąd tu byłem, było tylko gorzej. Zmęczony oczekiwałam śmierci. Rodzice nie byli ani razu mnie odwiedzić. Pewnie dla nich już nie istniałem, tylko poczuli ulgę, że już nie muszą się nade mną niańczyć. Nagle coś we mnie pękło. Pod wpływem emocji ruszyłem w stronę pierwszego pietra, na którym znajdował się balkon. Nie interesowało mnie już nic za wyjątkiem śmierci. Nie zauważalnie otworzyłem drzwi od balkonu i wszedłem. Spojrzałem do tyłu, aby upewnić się, że nikogo za mną nie ma. Stanąłem na barierce, wziąłem ostatni oddech, po czym wykonałem krok i nastała ciemność.
_________________________________________________________________________
I jest nareszcie 5 rozdział :) Co o nim myślicie? 
1) Co sądzicie o Jimmy, przypadł wam do gustu czy wręcz przeciwnie?
2)Jest wam szkoda Jimmiego?
3)Co myślicie o mrocznej przeszłości Lucka?
4) Którego z bohaterów po przeczytaniu tych 5 rozdziałów najbardziej a najmniej lubicie?

niedziela, 24 sierpnia 2014

Ważna informacja/ REAKTYWACJA

Cześć wszystkim! Chciałybyśmy was przeprosić i to bardzo, bardzo, że nic nie wstawiałyśmy, ani nie zostawiłyśmy żadnych znaków życia...Nie będę się tłumaczyć, bo nie o to chodzi. Po przeczytaniu tego, co już się znalazło na blogu załamałam się. Jest tyle błędów, niespójności i w ogóle szkoda gadać....dlatego też zadecydowałam, że przepiszę i poprawię rozdziały na nowo, skończę pisać ostatnie dwa, a potem wstawię CAŁOŚĆ. Wydaję mi się, że to będzie dobre rozwiązanie i na pewno dla was wygodniejsze. Na prawdę przepraszamy! Właśnie teraz przez trwają pracę nad koniec książki oraz poprawkami rozdziałów. Już wszystko będzie niebawem. Również zrobiłam taki mały zwiastun naszej książki, który zostanie opublikowany razem z całością.
Pozdrawiam, Kamila
Skreślam wszystko co u góry napisałam, gdyż to co miałyśmy zrobić zostało zrobione! Mamy już wszystkie rozdziały, każdy również jest poprawiony i należycie dopieszczony! :) Poprzednie rozdziały, które już się pojawiły zamienię z tymi poprawionymi i od jutro co tydzień będzie umieszczany kolejny rozdział! Mamy nadzieję, że będziecie z nami  i będziecie to czytać <3 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 4



W celi pięćdziesiąt dziewięć znajdował się jeden z „tych” pacjentów, których bez przerwy trzymano w kaftanach albo skutych do łóżka. Joseph Spencer swoją ogromną posturą budził strach wśród innych. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku został zamknięty w szpitalu, gdyż usiłował oszpecić twarz swojej żony. Podczas wieloletnich badań wykryto u niego czternaście różnych osobowości, z czego nie ustalono, czy występowały jeszcze jakieś. Pobyt w psychiatryku był dla niego jak niekończący się koszmar. Poddawano go różnym zabiegom i torturom. To wszystko powodowało u niego jeszcze gorszy stan na tle psychicznym. Wiele razy myślał, że lepiej by było spędzić ostatnie dni swojego życia w więzieniu, niż tu – z resztą często te słowa wypowiadał podczas terapii. Miał tego dosyć.
            Przez ostatni tydzień, uważnie obserwował personel. Wymyślił pewien plan, który miał właśnie zrealizować. Nie był pewien czy mu się powiedzie, ale był już tak wykończony, że było mu wszystko jedno, czy znów poddadzą go hydroterapii. Przez cały tydzień musiał zachowywać się nieskazitelnie, aby mogli wypuścić go na parę godzin z izolatki.
***
W kuchni panował przed obiadowy harmider. Siostry zakonne, które również pełniły funkcję kucharek, przygotowywały posiłek. W pomieszczeniu panował zaduch i ciężko było się na czymś konkretnym skupić. Do kuchni wolnym krokiem wszedł Joseph. Rozejrzał się po kuchni. Szukał kogoś, kto był łatwo wierny i uczynny. W końcu namierzył swój cel. Podszedł do siostry Margaret i spytał czy może pomóc w gotowaniu - oczywiście nie miał zamiaru gotować. Za nim trafił do szpitala, nie potrafił nawet wody zagotować.
-Pan Spencer sam z siebie się zgłasza? Coś podobnego! No dobrze, czy mógłbyś obrać ziemniaki?
Joseph z uśmiechem na twarzy usiadł przy wielkiej misie pełnej nieobranych ziemniaków. Na początku siostra bacznie obserwowała zachowanie Spencera, ale gdy tylko powróciła do swojego stanowiska, ten schował nóż pod swój strój. Tutaj pacjentów traktowano jak małe dzieci albo jak rozwydrzone nastolatki, – co z jednej strony śmieszyło, a z drugiej denerwowało Josepha.
-Wie, co siostra?! Obieranie ziemniaków jest nudniejsze niż niedzielne msze święte. – Wstał ze stołka, po czym opuścił pomieszczenie.
***
Razem z Davidem i Katie siedzieliśmy naprzeciwko dr. Andrew Harrisona i wsłuchiwaliśmy się w ciszę. Katie pewnym wzrokiem obserwowała ordynatora, David ze spuszczoną głową bawił się materiałem od ubrania, a ja nie miałam pojęcia, co mogłam ze sobą zrobić. Byłam gotowa zrobić wszystko, tylko żeby nie wpatrywać się w małe, zimne oczy mężczyzny.
-No słucham…Macie mi coś do powiedzenia? – spytał surowym tonem Harrison.
Nikt nie raczył odpowiedzieć. To nie my zawiniliśmy, lecz pan Bond, który potraktował nas jak śmieci, pomyślałam.
-Aha, czyli wolicie otrzymać karę za milczenie niż opowiedzieć, o tym zajściu?
-Przepraszamy pana. Poniosło nas. Niepotrzebnie razem z Katie się uniosłem. Jesteśmy gotowi ponieść wszelkie konsekwencje – stwierdził David.
Razem z Katie patrzyłyśmy na chłopaka z niedowierzaniem. Najwidoczniej siwowłosy mężczyzna również był zaskoczony, bo dopiero po dłuższej przerwie powiedział:
-Widzę, że zrozumieliście swój błąd. Wydaje mi się… - Wypowiedź ordynatora przerwał jeden z ochroniarzy, który bez pukania wszedł do gabinetu, informując o ucieczce jednego z pacjentów. Gdy zostaliśmy sami wraz z Katie, zaczęłyśmy wypytywać Davida, dlaczego tak, a nie inaczej postąpił.
-Siedzę tu dłużej od was i wiem jak postępować z takimi ptasimi móżdżkami
-Zrobiłeś z nas ofiary losu! Ja wcale nie żałuję tego, co zrobiłam! – krzyknęła Katie.
To było typowe dla Katie. Wściekała się, kiedy ktoś robił coś wbrew jej woli, a w dodatku, kiedy jeszcze ktoś dawał satysfakcję jej wrogowi. Ona nienawidziła Harrisona od pierwszego dnia pobytu tutaj. Osobiście zaprowadził ją do pustego pomieszczenia, zamknął drzwi i zgasił światło. Od tamtego momentu Katie paranoicznie bała się ciemności. Twierdziła, że demony uwielbiają ciemności.
Po jakimś czasie do pokoju przyszli Toyoto i William, którzy mieli zaprowadzić nas do cel.         
***
Czas wolny spędziłam z Katie i innymi chorymi na sali rekreacyjnej. Puszczano spokojną melodię, roznoszącą się w każde zakamarki pomieszczenia. Od czasu do czasu pozwalano pacjentom na palenie papierosów. Nie należałam do grona, które pochwalało takie zwyczaje. Nigdy nie mogłam znieść dymu tytoniowego, lecz teraz siedząc naprzeciw palącej Katie, zupełnie nie przeszkadzał mi ten smród. Obserwowałam dym, wydobywający się z ust kobiety. Przez większość czasu wspominałyśmy stare czasy, które w porównaniu z obecną sytuacją wydawały się być naprawdę dobre. Katie za nim postanowiła, wywoływać duchy, wiodła życie na wysokim poziomie. Mieszkała w jednej z bogatszych dzielnic Londynu, ciesząc się razem ze swoim narzeczonym, każdymi chwilami spędzonymi razem.  Przez pierwszy rok, - gdy trafiła tutaj – jej narzeczony regularnie ją odwiedzał, potem widywali się rzadziej aż w końcu zniknął z jej życia bez żadnego słowa. W sumie ja też wiodłam porządne życie. Wydawało mi się, że dla Michaela byłam kimś naprawdę ważnym. Zapraszał mnie na romantyczne kolacje, zabierał na różne wycieczki. Był ze mną i tylko to się liczyło.
-A gdzie jest David? – Wyrwała mnie z myśli Katie.
-Nie mam pojęcia – odparłam, po czym do sali wszedł David.
Wyglądał naprawdę przerażająco. Miał rozbitą wargę, z której jeszcze ciekła krew, a oko było podbite. Gwałtownie uniosłyśmy się z foteli i podbiegłyśmy do niego.
-David, co się stało?! – spytałam z troską w głosie.
-Nic
-To, co mają znaczyć te rany? – zapytała zirytowana Katie. Również nie lubiła jak ktoś, gdy było jasno na białym, ją okłamywał.
-Ten Maks z innymi chłopakami w celi po raz kolejny zaatakował mnie, ponieważ nie potrafi przyjąć do swojej świadomości tego, jaki jestem – odparł ze spuszczoną głową.
-Jak to po raz kolejny? To już wcześniej dochodziło do takich incydentów? – David przytaknął głową. – Nie mówiłeś nikomu, o tym?
-Po, co? Oni i tak by się tym nie przejęli. Reagują jedynie, gdy bójka wydarzy się przy większej liczbie pacjentów, bo to dopiero wtedy mogłoby zakłócić porządek szpitala. – David teatralnie przekręcił oczami.
Katie chciała jeszcze coś od siebie dodać, lecz do sali wkroczył doktor Lucjan w towarzystwie ubranych na biało sanitariuszy. Na dźwięk gwizdka wszyscy oprócz mnie stanęli w szeregu. Nie miałam pojęcia, co się działo.
-Alison! – zawołała Katie. – Chodź tu! – Jak zahipnotyzowana stanęłam obok dziewczyny.
W pomieszczeniu panowała przerażająca cisza. Czuć było śmierć, jeśli to w jakikolwiek sposób było możliwe. Każdy stał na baczność, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Nawet najbardziej nadpobudliwi, byli zaskakująco spokojni. Do pomieszczenia jeszcze wpuszczono kilkunastu pacjentów, po czym doktor Lucjan wraz z ordynatorem wystąpili na środek sali.
-Do Apelu Wybrańców przystąpić! – zadeklarował Lucjan.
Po woli zaczął iść wzdłuż linii, przy której staliśmy. Ręką wskazał na Judith. Jeden z sanitariuszy wypchnął ją na środek.
-Cristian oraz Sam – wywołał starzec, a dwójka mężczyzn udała się za tą „pierwszą”.
Wybrańcy zaczęli wychodzić z pokoju, a zbiórka się zakończyła.
-Czas wolny się skończył! Do pokoi! – rozkazała jedna z sióstr, po czym każdy po kolei zaczął opuszczać salę rekreacyjną.
Idąc w tłumie pacjentów dostrzegłam jak Judith, Sam i Cristian są odprowadzani w stronę piwnicy. Byłam naprawdę zaciekawiona wątkiem Apelu Wybrańców i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Nikt nie wiedział, co robiono z „wybrańcami”, jak i również, dlaczego nie powracali. Wydawało się, że odpowiedź kryła się za tymi drzwiami. W związku z tym, postanowiłam ich śledzić. Niezauważalnie odeszłam od grupy i zaczęłam kierować się w stronę tajemniczych drzwi. W ostatnim momencie zdążyłam złapać za klamkę i bez problemu wślizgnąć się do środka. Było ciemno, a w powietrzu unosiła się wilgoć. W pewnym momencie rozległ się krzyk kobiety. Odruchowo cofnęłam się. Tam działo się coś złego. Nawet nie chciałam myśleć, dlaczego ta kobieta tak wrzeszczała. Dłużej nie mogłam znieść tego krzyku. Opuściłam piwnicę najszybciej jak się dało. Wychodząc na główny hol, zderzyłam się z nieznanym mi mężczyzną. Po ubiorze rozpoznałam, że jest jednym z pacjentów. Na moment ulżyło mi, ponieważ nie miałam styczności, z którymś z sanitariuszy. Przez chwilę badawczo spoglądał na mnie, po czym się odezwał:
-O, to ty jesteś tą słynną Alison!
-Tak jakby – mruknęłam. – A ty, kim jesteś?
-Joseph. Chcesz mi pomóc?
Doszłam do wniosku, że musiał już dawno coś zaplanować, włączając w to moją osobę, skoro od razu przeszedł do rzeczy.
-W, czym?
-Jako, że pewnie masz wprawę w zabijaniu, to może byś mi pomogła?
-Nie rozumiem
-Słuchaj, mam dość tego szpitala i tych ludzi, dlatego zamierzam ich zabić
-Nie możesz ich zabić!
Mimo, iż zgadzałam się z Josephem i najchętniej każdemu bym tu coś zrobiłam, jego plany był, co najmniej nieludzkie. Zabicie kogoś, tylko, dlatego, że jest wrednym draniem, tylko na moment przyniosłoby ulgę. W niczym by nie pomogło, a przywiałoby jeszcze większe kłopoty. Później wyrzuty sumienia zżerałyby człowieka do śmierci…, Ale on był nienormalny, w końcu nie bez powodu tu trafił. Dla niego zabicie kogoś mogło być na porządku dziennym.
-Jesteś tego pewna? – Nagle chwycił mnie za kar i zaczął iść w stronę kuchni. Próbowałam mu się wyrwać, ale był znacznie silniejszy ode mnie.
-Jeżeli mnie nie wypuścicie z tego wariatkowa to poderżnę jej gardło! – Joseph zaszantażował, wchodząc ze mną do pomieszczenia.
-Pacjencie numer trzysta dziewięćdziesiąt osiem zostaw tą dziewczynę i odłóż nóż na miejsce – powiedziała łagodnym głosem siostra Sofia. Ktoś stojący z boku zamiast się bać, pewnie zacząłby się śmiać…Kto normalny w takich sytuacjach wypowiada kilkunastosekundowe nazwy?!
-Do jasnej Anielki! Ja mam imię! Jestem Joseph, a nie jakieś trzysta dziewięćdziesiąt osiem! – Wydarł się Joseph, przy tym ściskając, co raz mocniej moją szyję.
I była to kolejna sprawa, kiedy zgadzałam się z nim. Nie traktowano nas jak równych siebie ludzi, tylko jak jakieś podmioty, którymi można było pomiatać.
-Zostaw ją!
-Nie! Wypuścicie mnie!
-Zwariowałeś! W życiu cię nie wypuścimy!
Siostra Sofia zaczęła iść w naszą stronę. Joseph odrzucił mnie na bok i zaatakował siostrę. Wbił jej nóż w sam środek brzucha. Kobieta w wyniku rany upadła na podłogę. Wszystko tak szybko się działo…Upadek. Atak. Upadek.
-Pomocy! – wołałam.

Do kuchni wbiegł Toyoto razem z Harleyem. Joseph nie dawał za wygraną. Ruszył ku nim z zakrwawionym nożem. Toyoto jednym strzałem z pistoletu powalił chorego na podłogę. W tym czasie pobiegłam do siostry. Była przerażająco blada i zimna. To nie było możliwe, żeby w tak szybkim czasie umrzeć od takiego obrażenia. Trzymałam rękę należącą do siostry Sofii. Nie żyła już. Do moich uszu doszedł dźwięk pistoletu. Odwróciłam się w momencie, kiedy Joseph upadał na ziemię. To on – na szczęście – został zraniony. Wpatrywałam się w jego, bez jakiegokolwiek wyrazu twarz. Krew leciała mu z buzi, a ja miałam pewność, że już nie żyje.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 3




25 września 1964 roku
Udało mi się przemycić kartkę papieru i ołówek. Muszę być ostrożna, bo gdyby ktoś zauważył przy mnie te rzeczy, uwięziłby mnie w kaftanie bezpieczeństwa.
Boję się zasnąć, bo jak zasypiam, śni mi się Michael próbujący mnie zabić. Każdej nocy budzę się z krzykiem, zlana potem. Jestem tu nikim. Nikt mnie nie traktuje poważnie, nie mam własnego zdania i boję się, że nagle ktoś powie, że robię coś źle i będą mnie torturować. Niedawno przyprowadzono do celi obok młodego chłopaka. Praktycznie nie wychodzi z pokoju, często powtarza, że życie nie ma sensu i chce się zabić. Słyszałam, że zamknięto go w szpitalu, gdyż próbował popełnić samobójstwo. Musi mieć depresję. Współczuję jemu jak i jego rodzicom. Moja ciotka chorowała na tą chorobę, ale jej się udało odebrać sobie życie.
Ostatnio po mojej bójce z Katie zbliżyłyśmy się do siebie. Dowiedziałam się, że również jak ja została niesłusznie zamknięta. Trzy lata temu razem z dwiema koleżankami wywoływała duchy i od tamtego momentu zjawa nie dawała jej spokoju. Rodzina uznała ją za chorą i postanowiła zamknąć w Azylu. Wiele razy próbowała przekonać lekarzy, że potrzebna jest jej jedynie pomoc egzorcysty. Odpowiedzią na jej prośby były drwiny. W sumie nigdy nie wierzyłam w duchy, ale czułam, że mówiła prawdę. Po za tym rozumiałyśmy się bez słów. Rodzina się jej wyparła, tak jak mnie mój mąż…


Kiedy odłożyłam kartkę pod materac, niespodziewanie do mojej celi wszedł ordynator. Ciekawe, jakie miał ku temu powody? Usiadł obok mnie i zaczął mówić:
-Dlaczego pani, to zrobiła?
Byłam zaskoczona nagłym pytaniem doktora Andrew.
-Jest pani u nas już pięć dni – ciągnął – i wypadałoby, aby pani zachowywała się tak jak powinna
-Nie rozumiem, o co panu chodzi. – Naprawdę nie wiedziałam, czego tak ten mężczyzna się uczepił. Nic złego nie robiłam. Wykonywałam polecenia pielęgniarek, czy też sanitariuszy, chodziłam na terapie (pomijając fakt, że byłam tam tylko fizycznie, nie psychicznie). Może tego się uczepił? Że nie pracuję nad sobą?
-Pani doskonale wie, o co chodzi. Poprzez pani agresywne zachowanie, panna Katie Uptonier została poddana zabiegowi elektrowstrząsowym. Jako, iż pani jest nową pacjentką, odpuściliśmy pani, lecz następnym razem niech pani ma się na baczności
-Pan mi grozi?
-Czasami jedynie, to nas was działa.
Nie chciałam dalej wtajemniczać się w tą wypowiedź, chociaż była etycznie niestosowana. Skupiłam się na tym, co mi wtedy zarzucono.
-Chodziło panu o tamtą bójkę? – spytałam poirytowana.
-Tak, ale nie przyszedłem tu po to, aby dyskutować o tamtej sytuacji. Chciałbym porozmawiać z panią o morderstwie, którego pani dokonała na swoich przyjaciołach.
Już niczego nie rozumiałam.
-Ja ich nie zabiłam! – uniosłam się.
-Nie jesteśmy pewni czy na pewno pani jest niepoczytalną osobą, czy może coś innego odpowiada za pani czyny
-Proszę mnie zrozumieć, to Michael ich zabił!
-Toyoto! Harley! Proszę, abyście zabrali pannę Jensen na hydroterapię.

Bez żadnego wyjaśnienia sanitariusze chwycili mnie i zaprowadzili do jakiegoś pomieszczenia. Pokój był długi i prostokątny. Przy każdej ścianie znajdowały się wanny. Kazali mi się rozebrać i wejść do jednej z nich. Do wanny od góry przymocowany był materiał, pod którym miałam leżeć. Wchodząc do wody poczułam przenikający mróz. Miałam tam siedzieć przez dobre pół godziny, a już po pięciu minutach nie mogłam wytrzymać tego zimna. Naprzeciwko mnie znajdował się pewien chłopak. Miał krótkie, brązowe włosy, błękitno, wchodzące w odcień turkusowego oczy, a jego twarz była niesamowicie przystojna. Sprawiał wrażenie niewinnego jak i sympatycznego mężczyzny. Zastanawiało mnie to, z jakiego powodu został umieszczony w psychiatryku. W sumie tak jak patrzyłam na wszystkich, każdego z osobna historia mnie ciekawiła. Nie wyglądał na jakiegoś wariata, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie ułożonego. Pomimo miejsca, w którym się znajdował, był naprawdę zadbany, co tutaj było wręcz niemożliwe. W szpitalu odbywały się kąpiele, ale tylko raz w tygodniu przypadała kąpiel na jednego pacjenta, a to, dlatego, że w szpitalu było znacznie dużo chorych i znacznie mało kabin prysznicowych.
-Coś się stało? – zapytał znienacka.
-Nie, nic. Po prostu zastanawiało mnie, co się takiego wydarzyło, że tu trafiłeś – wypaliłam.
-Moja rodzina miała pewne problemy z zaakceptowaniem mojego poglądu na świat, a ty?
-Nie wierzę, że nie słyszałeś o tym. Cały świat o tym trąbi. – W środku skarciłam się za te słowa, brzmiało to tak jakbym się chciała przechwalać.
-To ty, zamordowałaś tych ludzi? –Wytrzeszczył oczy.
-Tak, jakby
-A zrobiłaś to?
-Nie – odpowiedziałam.
-Czyli w takim razie zostałaś wrobiona?
-Tak, i to przez mojego własnego męża!
-Jak to się stało?
-Po prostu wrobił mnie w morderstwo. Powinni go usmażyć na krześle elektrycznym! – wydarłam się przez łzy.

Przez pozostałe dwadzieścia minut rozmawialiśmy o doktorze Lucjanie, który niejednokrotnie próbował przeprowadzić lobotomię na Davidzie. Jednakże Andrew Harrison uznał, że homoseksualistów nie powinno się poddawać takim zabiegom. Wpierw miał chodzić na terapie, spotkania z psychologami, a jeśli i to by nie poskutkowało, to dopiero wtedy postanowiliby dokonać zabiegu. Nie pojmowałam, dlaczego ludzie z inną orientacją byli uznawani za chorych! Przecież to tak jakby zamknąć człowieka w wariatkowie z wadą genetyczna, chociaż nie było to jego winą, że taki się urodził. David próbował mnie uspokoić, mówił, że takie są teraz czasy i nikt tego nie zmieni. W sumie nie wiedziałam, dlaczego aż tak bardzo się tym przejęłam, jednak wewnątrz mnie było mi go bardzo szkoda. Siedział tu już sześć lat i od tamtego czasu nikt z rodziny, czy znajomych nie zjawił się go odwiedzić. Ja miałam ponoć siedzieć tu do końca życia i również nie spodziewałam się jakiegoś zjazdu rodzinnego. Nikogo prócz Michaela nie miałam. Rodzice jak miałam osiemnaście lat, umarli w wyniku obrażeń spowodowanych wypadkiem samochodowych, byłam jedynaczką, a dalszej rodziny nie znałam. Jedynymi przyjaciółmi byli Isabel i Alex, lecz oni zostali zamordowani przez mojego męża. Zostałam sama i nikt nie mógł mnie oczyścić z zarzutów, które otrzymałam.

***

Siedziałam w ciszy w gabinecie razem z psychiatrą. Próbowałam się nie odzywać, gdyż stwierdziłam, że taka rozmowa nie miała sensu. Co by mi dało mówienie tego, co widziałam skoro uznaliby to tylko za brednie? Według mnie badania, które miały na celu zdiagnozować moją chorobę, w moim przypadku nie były potrzebne. Byłam zdrowa, zdawałam sobie z tego sprawę, tylko nie miałam pojęcia jak mogłabym im to wytłumaczyć. Chociaż z jednej strony, gdyby okazało się, że jestem w pełni zdrowa i nie mieliby dowód na to, że to nie ja byłam sprawcą morderstwa, to mogłoby się to skończyć egzekucją. Może jednak powinnam się zaaklimatyzować tutaj? W końcu były to moje pierwsze dni w szpitalu psychiatrycznym i nie byłam przyzwyczajona do takich warunków. Nigdy w życiu nie miałam takiej potrzeby, aby odwiedzać takie miejsce i nie wiedziałam, jakie reguły panowały w takich miejscach. Zaczęłam tłumaczyć się przed samą sobą, że jestem przewrażliwiona, po tym, co się stało w szpitalu i tak to wszystko odbierałam. Powinnam była się cieszyć, że zostałam skazana na taki wyrok, a nie inny.
-Będziesz siedziała tak cicho, do końca tej wizyty? – Wyrwała mnie z myśli pani Christine.
Nic nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na nią z obojętnością. Miała burzę rudych loków, które dodawały jej uroku nimfy. Pomimo tego typu urody, nie miała twarzy pokrytej piegami. Była blada, a piwne oczy nadawały ciepła jej buzi.
-Tym sposobem nic nie zdziałamy. Jeśli zaczniesz mówić, tym szybciej postawimy diagnozę
-Skoro uznaliście mnie za niepoczytalną, to nie widzę potrzeby, wgłębiania się w ten temat
-Zaburzenia osobowości dyssocjalne nie spełniają wszystkich kryteriów w pani przypadku. Musimy prowadzić dalsze obserwacje i jeśli niczego nie znajdziemy prawdopodobnie zostanie pani skazana na śmierć.
Po wypowiedzianych słowach przez panią Perry, zaczęłam zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie mogłam pozwolić na to, aby uznali mnie za wariata, ale również nie pomogłoby mi twierdzenie, że jestem zdrowa. W tej chwili utknęłam między młotem, a kowadłem. Chciało mi się płakać, byłam kompletnie bezradna. Psychiatra obserwowała mnie bacznie, co chwilę zapisując coś w dzienniku. Musiałam wziąć się w garść. Skończyła się zabawa.

-Dobrze, będę mówić – oznajmiłam.
-Hm, dobrze. – Kobieta spojrzała na zegarek. – Jednak nasza dzisiejsza wizyta dobiega końca.
Podziękowałam Christine i w towarzystwie Toyoto i Harley’ a udałam się na salę gimnastyczną. Właśnie w tamtej chwili grupka pacjentów, zaczęła ustawiać się w dwuszeregu. Gdy zobaczyłam Katie postanowiłam za nią stanąć. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę smutnie uśmiechnięta. Przed nami stanął jeden z sanitariuszy.
-Witam chorusków! – uśmiechnął się szyderczo. – Nazywam się Jack Bond i będę prowadził lekcje wychowania fizycznego. A, więc dzisiaj pogramy w piłkę nożną! Ale wpierw przedstawię wam zasady. Zasada pierwsza: wszyscy się mnie słuchacie! Zasada druga: osoba opuszczająca moje zajęcia będzie surowo karana i zasada trzecia: podczas gry w piłkę nożną będziecie celowali do bramki, jeżeli ktoś z was nie trafi do wyznaczonego celu… to przekonacie się na własnej skórze, co was będzie czekać.
Nawet ludzi w więzieniach tak nie traktowano! Nie każdy urodził się świetnym sportowcem i teraz mielibyśmy być za to karani?
-To jest chore! – krzyknął ktoś z tyłu. Rozpoznałam go od razu, był to Jimmy, który przybył niedawno do szpitala. Po raz pierwszy widziałam chłopaka w miejscu, które nie było jego celą. Był znacznie wyższy ode mnie.
Parę osób się zaśmiało, a reszta obserwowała reakcję Bonda. Mężczyzna wyglądał na poirytowanego i jednemu z personelu kazał zabrać żartownisia. Wszyscy w zdumieniu patrzyli jak wyprowadzają chłopca z sali. Nie interesowało ich, to, że jego ręce były całe poharatane i kiedy kurczowo go za nie trzymali, jęczał z bólu.
-Ktoś jeszcze chce sobie pożartować? Nie? – Rozejrzał się po sali - No to zaczynamy.
Gwizdnął, po czym wszyscy ustawili się w kolejce. Pierwszy był rudowłosy chłopak, który wycelował w sam środek wyznaczonego pola. Następna byłam ja. W sporcie nie byłam najlepsza, miałam problemy z celnością. Tata często śmiał się, że mam zeza, a wtedy próbowałam mu udowodnić, że się mylił, co zazwyczaj kończyło się kopnięciem piłki w miejsca, które nie były planowane. W duchu zaczęłam się śmiać, ale gwizdek trenera przywrócił mnie do rzeczywistości. Biegłam w stronę piłki z myślą, że uda mi się po raz pierwszy trafić do bramki. Na moje nieszczęście kopiąc piłkę, wywróciłam się. Nagle podbiegł do mnie Jack, chwycił mnie za włosy i postawił do pionu. Niespodziewanie oberwałam w twarz, po czym ponownie upadłam na podłogę. Do akcji wkroczył David.
- Oszalał pa… - David nie skończył swojej wypowiedzi, gdyż trener zadał mu cios w twarz.
-David! – krzyknęła Katie, podbiegając do chłopaka.
Nagle drzwi od sali otworzyły się, a w nich stanął Andrew Harrison. Spojrzał na naszą trójkę, po czym wyprowadził nas z sali gimnastycznej. Ja, David i Katie mieliśmy odbyć poważną rozmowę z ordynatorem, którego każdy bał się, jak gdyby szedł na wyrok śmierci.

_____________________________________________________________________________ 
No to mamy 3 rozdział! :D Jesteśmy naprawdę bardzo wdzięczne wszystkim tym, którzy czytają i komentują naszego bloga! Naprawdę jest to dla nas bardzo ważne i mamy nadzieję, że będziecie z nami do końca! <33
Przypominam, że gdyby ktoś miał jakiekolwiek pytania albo chciałby być informowany o nowych rozdziałach, to serdecznie zapraszamy na naszego ASKA

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 2

W domu unosił się zapach parzonej kawy i naleśników. Do pokoju wpadały promyki słońca. Z dołu słychać było odgłosy bawiących się dzieci oraz dźwięk zraszacza. Kiedy przekręciłam głowę na prawą stronę, dostrzegłam, że poduszka, na której spał Michael, była pusta. Podniosłam się ospale z łóżka, założyłam kaszmirowy szlafrok i zeszłam na dół. W kuchni stał Michael, który smażył naleśniki. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę z talerzem pełnym pysznie wyglądających naleśników, polanych syropem klonowym. Na widok uśmiechniętego męża odetchnęłam z ulgą. Michael zaczął iść w moją stronę, a kiedy myślałam, że chce się ze mną przywitać, zwyczajnie mnie ominął. Doszłam do wniosku, że musiało być coś nie tak, skoro traktował mnie jakbym nie istniała. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam jak podaje jakiejś kobiecie śniadanie. Była młodą, zgrabną blondynką z dużymi, błękitnymi oczami. Nie miałam pojęcia, kim ona mogła być.
-Kochanie! – zawołałam.
Nie zareagował, tylko zaczął całować kobietę. Spojrzałam zszokowana na niego, a moje serce zaczęło bić szybciej. Podeszłam do niego i klepnęłam w jego ramię. Najwyraźniej tego nie poczuł, gdyż nie zauważyłam u niego jakiejkolwiek reakcji.
-Całe szczęście, że się jej pozbyłeś – odparła blondynka.
Ze zdziwieniem zaczęłam nasłuchiwać dalszej rozmowy. Coś było nie tak. Michael nie zwracał na mnie uwagi, a w jadalni siedziała podekscytowana kobieta, mówiąca o mnie i moim pozbyciu się z domu. Nie myliłam się, co do tezy tego, że nie istnieję, zastanawiałam się, jakim cudem to możliwe. Nagle głowa kobiety pokierowała się w moją stronę, a za nią poszedł mój mąż . Patrzyli na mnie. Stałam się widoczna. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, po czym mężczyzna wyciągnął z tylnej kieszeni pistolet, wycelował w moją głowę i pociągnął za spust.
            Obudziłam się z krzykiem. Oddychałam płytko, rozglądając się po otoczeniu. Dotarło do mnie, że to, co mi się wydawało rzeczywistością było snem. Siedziałam na łóżku, patrząc w osłupieniu na metalowe drzwi. Obawiałam się dzisiejszego dnia. Wewnątrz czułam, że wydarzy się coś złego. Wciąż nie mogło do mnie dotrzeć, że resztę swojego życia mam spędzić w wariatkowie. Stąd musiała być jakaś ucieczka. Może gdybym dokładniej poznała szpital udałoby mi się uciec? A może jest tu gdzieś jakaś osoba, która tak jak ja nie zwariowała i wie jak się wydostać? Nagle drzwi się otworzyły, a do pokoju wparowała siostra zakonna. Przed sobą miała wózek pełen leków. Podała do mojej ręki plastikowy pojemniczek z trzema pigułkami.
-Na, co to?
-To są leki na twoją chorą głowę – odpowiedziała sucho siostra Sofia.
-Nie wezmę ich dopóki nie powiesz mi, na co one są
Bez żadnego argumentu popchnęła mnie na łóżko, otworzyła buzie i na siłę wepchnęła tabletki. Nie otrzymałam niczego do popicia, więc zaczęłam się krztusić.
-Masz. – Podała do moich rąk szklankę z wodą.
Kiedy siostra wyszła z pokoju weszła dwójka ochroniarzy, którzy zaprowadzili mnie do łazienki pełnej chorych.
***
Na czas wolny, pacjenci, którzy funkcjonowali, choć trochę prawidłowo, przychodzili na salę rekreacyjną. Było to jedyne miejsce, w którym ludzie mieli trochę przestrzeni osobistej. Duża sala udekorowana zieloną tapetą, sprawiała wrażenie pokoju hotelowego. Pomieszczenie rozświetlały trzy duże okna. Po obu stronach znajdowały się stoły, krzesła oraz kanapy. Największą uwagę przyciągała dużo szafa na książki. Mimo, iż sala była pojemna nie znajdowało się tam praktycznie nic. Trochę zabawek walało się po podłodze, dywan wydawał się być nieodkurzany przez wieki, a na suficie można było dostrzec pajęczyny. Gdy jeden z sanitariuszy wprowadził mnie do środka, poczułam na sobie cierpki wzrok każdego. Udając się na koniec sali, napotkałam wzrokiem mężczyznę, uderzającego głową o ścianę, kobietę wykonującą dziwne ruchy oraz jeszcze inną kobietę krzyczącą coś o kosmitach. Reszta osób siedziała cicho w kątach. Miałam wrażenie, że wszyscy się mnie bali.
Podeszłam do stolika, aby nalać sobie kawy. Wzięłam papierowy kubeczek z cieczą, a gdy się odwróciłam wpadłam na jakąś panią, wylewając napój na jej ubiór. Odruchowo odsunęłam się do tyłu, bacznie obserwując zachowanie szatynki.
-Co ty robisz?! Zwariowałaś?! – Wydarła się.
-Przepraszam. Nie wiedziałam, że stoisz za mną…
-Trzeba było uważać!
-Zrozum, że cię nie zauważyłam! – odparłam stanowczo.
-Myślisz, że jak bezproblemowo zamordowałaś swoich znajomych, to wszystko ci wolno?
Poczułam nagły przypływ złości. Szarpnęłam nią tak mocno, że upadła na ziemię. Po chwili dziewczyna wstała i uderzyła mnie w twarz. Podczas, gdy chciałam jej oddać, do akcji wkroczyli sanitariusze. Wzięli mnie na bok, a ją zabrali z sali rekreacyjnej.
***
(oczami Katie)
Po małej bójce z nową pacjentką, zostałam zabrana do pomieszczenia na drugim piętrze. Obawiałam się, że będzie mnie czekać, to samo, co w zeszłym tygodniu. Już nie pamiętałam, o co wtedy poszło, ale pamiętałam przeraźliwy ból, który potem nastał. Konkretnie mówiąc, miałam na myśli elektrowstrząsy. Ta metoda karna wprowadzona do naszego szpitala przez ordynatora Harrisona, miała na celu uspokoić nasze agresywne zachowanie. Wpierw każdy „mądrzejszy” się sprzeciwiał, ale przecież nikt nas nie słuchał. Każdy z personelu jak usłyszał przynajmniej słowo „nie”, wpadał w szał i posyłał nas do lekarza. Niestety tak się składało, że jako jedna z nielicznych potrafiłam przeciwstawić się personelowi ośrodka, który zachowywał się w sposób naganny wobec chorych, co kończyło się takimi wizytami dosyć często. Jednym z problemów tej klinki i to dosyć poważnym, było to, że lekarze jak i pielęgniarki nie odróżniali kar od tortur. Wszyscy byliśmy poddawani torturom, jak nie fizycznym to psychicznym. Nikt z zewnątrz nie wiedział, co naprawdę się tu rozgrywało, a więc praktycznie byliśmy zdani jedynie na łaskę Pana. Panowała tu pewna zasada „wejdziesz tu, to nigdy stąd nie uciekniesz”. Prawdy, w tym było sporo. Rzadko, kiedy widziałam kogoś, kto opuszczał szpital pełen zdrów. Inną zastanawiająco ciekawostką było to, w jaki sposób wciąż były wolne miejsca.
Moje prośby poszły na marne. Zostałam przyprowadzona do miejsca, w którym już wcześniej byłam. Czułam jak do moich oczu, napływają łzy. Nie chciałam ponownie tego przeżywać, po za tym to, że ja zostałam ukarana, a ta nowa nie, było kompletnie nie fair. Przecież to ona wylała na mnie kawę, racja?
Pomieszczenie było średniej wielkości, okryte białymi kafelkami bez żadnych okien. Z sufitu zwisała jedna duża lampa, oświetlającą jedynie stół operacyjny. Obok stołu stało urządzenie, które umożliwiało przeprowadzanie elektrowstrząsów.
-O, widzę, że pani znowu była niegrzeczna – powiedział z szyderczym uśmiechem doktor Lucjan.
Z przerażeniem położyłam się na stole. Doktor Lucjan na pierwszy rzut oka wydawał się być porządnym facetem, jednak jak to znane przysłowie głosi „nie oceniaj książki po okładce”, w przypadku pana Lucjana było jak najbardziej trafne. Był potworem, który bez skrupulatnie terroryzował umysłowo chorych, robiąc z nich „doświadczalne króliki”. Nikt nie miał podglądu na to, co on z nami robił, nawet nie wiedziałam, czy ordynator zdawał sobie z tego sprawę.
-Widzę Katie robisz postępy. Już bez pomocy sanitariuszy, sama kładziesz się na stół.
Nic nie mówiłam, tylko czekałam na to, co miało nastąpić. To był mój drugi raz, kiedy miałam odbyć ten zabieg. Poprzedni pamiętam jak przez mgłę. Jedynie ból dało się zapamiętać. Okropny, rozrywający ból. Następnego dnia czułam się nieswojo. Nie mogłam ustać na nogach i co chwilę dostawałam drgawek, dlatego myśl, że miałoby się to powtórzyć osłabiała mnie.
 Doktor przywiązał pasami moje ręce, nogi i tułów do stołu. Do buzi włożył gumową kulkę,
która miała powstrzymać mnie przed odgryzieniem sobie języka, a następnie założył na moją głowę opaskę, z której miał przebiec prąd do mojego mózgu. Podszedł do maszyny, nastawił na średnią moc, po czym uruchomił urządzenie.
***
(Oczami Alison)
Siedziałam przy stole jedząc papkę, którą otrzymałam w ramach obiadu. Czułam się źle z powodu zajścia, mającego miejsce parę godzin temu. Przez cały czas modliłam się, aby tą dziewczynę nie spotkały żadne przykrości. Jednak moje prośby poszły na marne. Dwa stoły dalej siedziała dziewczyna, którą oblałam kawą. Dostrzegłam na jej skroniach wypalone plamy. Wyglądało to przerażająco. Tak jakby ktoś przyłożył do czyiś skroni żelazko na pięć minut, po czym odsunął, zostawiając zakrwawione ślady. Musiałam się dowiedzieć, co z nią zrobili. Niepokoiło mnie, co tu się wyprawiało i w jaki sposób odnoszono się do nas. Przyjrzałam się pielęgniarką i temu jak bardzo miały gdzieś, co wyprawiali pacjenci. Dopóki nikt nie stosował agresji wobec drugiej osoby, wszystko według nich było w porządku. Dlatego też anorektyczki zostawiały talerze pełne jedzenia, a osoby stosujące autoagresję okaleczały swoje ciała. Odeszłam niezauważalnie od stołu i szybkim ruchem usiadłam obok niej. Wyglądała okropnie. Czarne, długie włosy były całe poczochrane, twarz miała zapadniętą, a największą uwagę przyciągały ogromne sińce pod oczami. Bezwładnie mąciła łyżką po talerzu. Chciałam jakoś zacząć rozmowę, ale nie mogłam odpowiednio dobrać słów.
-Widzisz. - Dziewczyna pokazała na skronie. – Tak nas tutaj traktują. Za jakąkolwiek rzecz, która nie spodoba się personelowi otrzymujemy surowe kary
-Ale, co oni ci zrobili?!
-Elektrowstrząsy – odparła bez cienia emocji. – A tak na marginesie jestem Katie Uptonier
-Alison Jensen. Czy mają na to pozwolenie?
-Skądże. Cały personel jest tak samo walnięty jak i my. Te elektrowstrząsy to dopiero nic w porównaniu z Apelem Wybrańców
Elektrowstrząsy. Byłam przekonana, że takich metod już nie stosuje się od początków dwudziestego wieku.
-Apel Wybrańców? Co to jest? – spytałam zdziwiona.
-Do wiesz się w swoim czasie…
-Powiedz mi teraz! – nalegałam.
Nagle do stołówki weszli ochroniarze i zaczęli zabierać nas do pokoi.
 .
___________________________________________________________________________________
 Chciałybyśmy zwrócić na jedną rzecz uwagę...Mianowicie opowiadanie piszemy we czwórkę; Kamila, Zosia, Karolina i Ola. I jest to opowiadanie stworzone w ramach projektu gimnazjalnego, ale piszemy je również z wielką przyjemnością. Założyłyśmy ASKA, abyście wszelkie pytania kierowali tam :) Również jeśli ktoś chciałby być na bieżąco (abyśmy informowały go o nowych rozdziałach) możemy to robić za pośrednictwem Aska, tylko musicie podać wasze konta.
I teraz najważniejsze....Chciałybyśmy serdecznie wszystkim podziękować za to, że wchodzicie na tego bloga, za to, że oddajecie na niego głosy w ankiecie, za te wszystkie wspaniałe komentarze, które motywują nas do dalszej pracy i sprawiają ogromny uśmiech na naszej twarzy. Dziękujemy za to, że jesteście i czytacie! Jesteście wspaniali! I mamy nadzieję, że będziecie z nami do końca!
A tu parę pytań, na które możecie odpowiedzieć, jeśli oczywiście chcecie :)
1.Podobał Ci się ten rozdział?
2.Czy uważasz, że bójka między Katie a Alison była potrzebna?
3.Co sądzisz o karze, którą otrzymała Katie?
4.Jak myślisz, czym może być Apel Wybrańców?