niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 3




25 września 1964 roku
Udało mi się przemycić kartkę papieru i ołówek. Muszę być ostrożna, bo gdyby ktoś zauważył przy mnie te rzeczy, uwięziłby mnie w kaftanie bezpieczeństwa.
Boję się zasnąć, bo jak zasypiam, śni mi się Michael próbujący mnie zabić. Każdej nocy budzę się z krzykiem, zlana potem. Jestem tu nikim. Nikt mnie nie traktuje poważnie, nie mam własnego zdania i boję się, że nagle ktoś powie, że robię coś źle i będą mnie torturować. Niedawno przyprowadzono do celi obok młodego chłopaka. Praktycznie nie wychodzi z pokoju, często powtarza, że życie nie ma sensu i chce się zabić. Słyszałam, że zamknięto go w szpitalu, gdyż próbował popełnić samobójstwo. Musi mieć depresję. Współczuję jemu jak i jego rodzicom. Moja ciotka chorowała na tą chorobę, ale jej się udało odebrać sobie życie.
Ostatnio po mojej bójce z Katie zbliżyłyśmy się do siebie. Dowiedziałam się, że również jak ja została niesłusznie zamknięta. Trzy lata temu razem z dwiema koleżankami wywoływała duchy i od tamtego momentu zjawa nie dawała jej spokoju. Rodzina uznała ją za chorą i postanowiła zamknąć w Azylu. Wiele razy próbowała przekonać lekarzy, że potrzebna jest jej jedynie pomoc egzorcysty. Odpowiedzią na jej prośby były drwiny. W sumie nigdy nie wierzyłam w duchy, ale czułam, że mówiła prawdę. Po za tym rozumiałyśmy się bez słów. Rodzina się jej wyparła, tak jak mnie mój mąż…


Kiedy odłożyłam kartkę pod materac, niespodziewanie do mojej celi wszedł ordynator. Ciekawe, jakie miał ku temu powody? Usiadł obok mnie i zaczął mówić:
-Dlaczego pani, to zrobiła?
Byłam zaskoczona nagłym pytaniem doktora Andrew.
-Jest pani u nas już pięć dni – ciągnął – i wypadałoby, aby pani zachowywała się tak jak powinna
-Nie rozumiem, o co panu chodzi. – Naprawdę nie wiedziałam, czego tak ten mężczyzna się uczepił. Nic złego nie robiłam. Wykonywałam polecenia pielęgniarek, czy też sanitariuszy, chodziłam na terapie (pomijając fakt, że byłam tam tylko fizycznie, nie psychicznie). Może tego się uczepił? Że nie pracuję nad sobą?
-Pani doskonale wie, o co chodzi. Poprzez pani agresywne zachowanie, panna Katie Uptonier została poddana zabiegowi elektrowstrząsowym. Jako, iż pani jest nową pacjentką, odpuściliśmy pani, lecz następnym razem niech pani ma się na baczności
-Pan mi grozi?
-Czasami jedynie, to nas was działa.
Nie chciałam dalej wtajemniczać się w tą wypowiedź, chociaż była etycznie niestosowana. Skupiłam się na tym, co mi wtedy zarzucono.
-Chodziło panu o tamtą bójkę? – spytałam poirytowana.
-Tak, ale nie przyszedłem tu po to, aby dyskutować o tamtej sytuacji. Chciałbym porozmawiać z panią o morderstwie, którego pani dokonała na swoich przyjaciołach.
Już niczego nie rozumiałam.
-Ja ich nie zabiłam! – uniosłam się.
-Nie jesteśmy pewni czy na pewno pani jest niepoczytalną osobą, czy może coś innego odpowiada za pani czyny
-Proszę mnie zrozumieć, to Michael ich zabił!
-Toyoto! Harley! Proszę, abyście zabrali pannę Jensen na hydroterapię.

Bez żadnego wyjaśnienia sanitariusze chwycili mnie i zaprowadzili do jakiegoś pomieszczenia. Pokój był długi i prostokątny. Przy każdej ścianie znajdowały się wanny. Kazali mi się rozebrać i wejść do jednej z nich. Do wanny od góry przymocowany był materiał, pod którym miałam leżeć. Wchodząc do wody poczułam przenikający mróz. Miałam tam siedzieć przez dobre pół godziny, a już po pięciu minutach nie mogłam wytrzymać tego zimna. Naprzeciwko mnie znajdował się pewien chłopak. Miał krótkie, brązowe włosy, błękitno, wchodzące w odcień turkusowego oczy, a jego twarz była niesamowicie przystojna. Sprawiał wrażenie niewinnego jak i sympatycznego mężczyzny. Zastanawiało mnie to, z jakiego powodu został umieszczony w psychiatryku. W sumie tak jak patrzyłam na wszystkich, każdego z osobna historia mnie ciekawiła. Nie wyglądał na jakiegoś wariata, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie ułożonego. Pomimo miejsca, w którym się znajdował, był naprawdę zadbany, co tutaj było wręcz niemożliwe. W szpitalu odbywały się kąpiele, ale tylko raz w tygodniu przypadała kąpiel na jednego pacjenta, a to, dlatego, że w szpitalu było znacznie dużo chorych i znacznie mało kabin prysznicowych.
-Coś się stało? – zapytał znienacka.
-Nie, nic. Po prostu zastanawiało mnie, co się takiego wydarzyło, że tu trafiłeś – wypaliłam.
-Moja rodzina miała pewne problemy z zaakceptowaniem mojego poglądu na świat, a ty?
-Nie wierzę, że nie słyszałeś o tym. Cały świat o tym trąbi. – W środku skarciłam się za te słowa, brzmiało to tak jakbym się chciała przechwalać.
-To ty, zamordowałaś tych ludzi? –Wytrzeszczył oczy.
-Tak, jakby
-A zrobiłaś to?
-Nie – odpowiedziałam.
-Czyli w takim razie zostałaś wrobiona?
-Tak, i to przez mojego własnego męża!
-Jak to się stało?
-Po prostu wrobił mnie w morderstwo. Powinni go usmażyć na krześle elektrycznym! – wydarłam się przez łzy.

Przez pozostałe dwadzieścia minut rozmawialiśmy o doktorze Lucjanie, który niejednokrotnie próbował przeprowadzić lobotomię na Davidzie. Jednakże Andrew Harrison uznał, że homoseksualistów nie powinno się poddawać takim zabiegom. Wpierw miał chodzić na terapie, spotkania z psychologami, a jeśli i to by nie poskutkowało, to dopiero wtedy postanowiliby dokonać zabiegu. Nie pojmowałam, dlaczego ludzie z inną orientacją byli uznawani za chorych! Przecież to tak jakby zamknąć człowieka w wariatkowie z wadą genetyczna, chociaż nie było to jego winą, że taki się urodził. David próbował mnie uspokoić, mówił, że takie są teraz czasy i nikt tego nie zmieni. W sumie nie wiedziałam, dlaczego aż tak bardzo się tym przejęłam, jednak wewnątrz mnie było mi go bardzo szkoda. Siedział tu już sześć lat i od tamtego czasu nikt z rodziny, czy znajomych nie zjawił się go odwiedzić. Ja miałam ponoć siedzieć tu do końca życia i również nie spodziewałam się jakiegoś zjazdu rodzinnego. Nikogo prócz Michaela nie miałam. Rodzice jak miałam osiemnaście lat, umarli w wyniku obrażeń spowodowanych wypadkiem samochodowych, byłam jedynaczką, a dalszej rodziny nie znałam. Jedynymi przyjaciółmi byli Isabel i Alex, lecz oni zostali zamordowani przez mojego męża. Zostałam sama i nikt nie mógł mnie oczyścić z zarzutów, które otrzymałam.

***

Siedziałam w ciszy w gabinecie razem z psychiatrą. Próbowałam się nie odzywać, gdyż stwierdziłam, że taka rozmowa nie miała sensu. Co by mi dało mówienie tego, co widziałam skoro uznaliby to tylko za brednie? Według mnie badania, które miały na celu zdiagnozować moją chorobę, w moim przypadku nie były potrzebne. Byłam zdrowa, zdawałam sobie z tego sprawę, tylko nie miałam pojęcia jak mogłabym im to wytłumaczyć. Chociaż z jednej strony, gdyby okazało się, że jestem w pełni zdrowa i nie mieliby dowód na to, że to nie ja byłam sprawcą morderstwa, to mogłoby się to skończyć egzekucją. Może jednak powinnam się zaaklimatyzować tutaj? W końcu były to moje pierwsze dni w szpitalu psychiatrycznym i nie byłam przyzwyczajona do takich warunków. Nigdy w życiu nie miałam takiej potrzeby, aby odwiedzać takie miejsce i nie wiedziałam, jakie reguły panowały w takich miejscach. Zaczęłam tłumaczyć się przed samą sobą, że jestem przewrażliwiona, po tym, co się stało w szpitalu i tak to wszystko odbierałam. Powinnam była się cieszyć, że zostałam skazana na taki wyrok, a nie inny.
-Będziesz siedziała tak cicho, do końca tej wizyty? – Wyrwała mnie z myśli pani Christine.
Nic nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na nią z obojętnością. Miała burzę rudych loków, które dodawały jej uroku nimfy. Pomimo tego typu urody, nie miała twarzy pokrytej piegami. Była blada, a piwne oczy nadawały ciepła jej buzi.
-Tym sposobem nic nie zdziałamy. Jeśli zaczniesz mówić, tym szybciej postawimy diagnozę
-Skoro uznaliście mnie za niepoczytalną, to nie widzę potrzeby, wgłębiania się w ten temat
-Zaburzenia osobowości dyssocjalne nie spełniają wszystkich kryteriów w pani przypadku. Musimy prowadzić dalsze obserwacje i jeśli niczego nie znajdziemy prawdopodobnie zostanie pani skazana na śmierć.
Po wypowiedzianych słowach przez panią Perry, zaczęłam zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie mogłam pozwolić na to, aby uznali mnie za wariata, ale również nie pomogłoby mi twierdzenie, że jestem zdrowa. W tej chwili utknęłam między młotem, a kowadłem. Chciało mi się płakać, byłam kompletnie bezradna. Psychiatra obserwowała mnie bacznie, co chwilę zapisując coś w dzienniku. Musiałam wziąć się w garść. Skończyła się zabawa.

-Dobrze, będę mówić – oznajmiłam.
-Hm, dobrze. – Kobieta spojrzała na zegarek. – Jednak nasza dzisiejsza wizyta dobiega końca.
Podziękowałam Christine i w towarzystwie Toyoto i Harley’ a udałam się na salę gimnastyczną. Właśnie w tamtej chwili grupka pacjentów, zaczęła ustawiać się w dwuszeregu. Gdy zobaczyłam Katie postanowiłam za nią stanąć. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę smutnie uśmiechnięta. Przed nami stanął jeden z sanitariuszy.
-Witam chorusków! – uśmiechnął się szyderczo. – Nazywam się Jack Bond i będę prowadził lekcje wychowania fizycznego. A, więc dzisiaj pogramy w piłkę nożną! Ale wpierw przedstawię wam zasady. Zasada pierwsza: wszyscy się mnie słuchacie! Zasada druga: osoba opuszczająca moje zajęcia będzie surowo karana i zasada trzecia: podczas gry w piłkę nożną będziecie celowali do bramki, jeżeli ktoś z was nie trafi do wyznaczonego celu… to przekonacie się na własnej skórze, co was będzie czekać.
Nawet ludzi w więzieniach tak nie traktowano! Nie każdy urodził się świetnym sportowcem i teraz mielibyśmy być za to karani?
-To jest chore! – krzyknął ktoś z tyłu. Rozpoznałam go od razu, był to Jimmy, który przybył niedawno do szpitala. Po raz pierwszy widziałam chłopaka w miejscu, które nie było jego celą. Był znacznie wyższy ode mnie.
Parę osób się zaśmiało, a reszta obserwowała reakcję Bonda. Mężczyzna wyglądał na poirytowanego i jednemu z personelu kazał zabrać żartownisia. Wszyscy w zdumieniu patrzyli jak wyprowadzają chłopca z sali. Nie interesowało ich, to, że jego ręce były całe poharatane i kiedy kurczowo go za nie trzymali, jęczał z bólu.
-Ktoś jeszcze chce sobie pożartować? Nie? – Rozejrzał się po sali - No to zaczynamy.
Gwizdnął, po czym wszyscy ustawili się w kolejce. Pierwszy był rudowłosy chłopak, który wycelował w sam środek wyznaczonego pola. Następna byłam ja. W sporcie nie byłam najlepsza, miałam problemy z celnością. Tata często śmiał się, że mam zeza, a wtedy próbowałam mu udowodnić, że się mylił, co zazwyczaj kończyło się kopnięciem piłki w miejsca, które nie były planowane. W duchu zaczęłam się śmiać, ale gwizdek trenera przywrócił mnie do rzeczywistości. Biegłam w stronę piłki z myślą, że uda mi się po raz pierwszy trafić do bramki. Na moje nieszczęście kopiąc piłkę, wywróciłam się. Nagle podbiegł do mnie Jack, chwycił mnie za włosy i postawił do pionu. Niespodziewanie oberwałam w twarz, po czym ponownie upadłam na podłogę. Do akcji wkroczył David.
- Oszalał pa… - David nie skończył swojej wypowiedzi, gdyż trener zadał mu cios w twarz.
-David! – krzyknęła Katie, podbiegając do chłopaka.
Nagle drzwi od sali otworzyły się, a w nich stanął Andrew Harrison. Spojrzał na naszą trójkę, po czym wyprowadził nas z sali gimnastycznej. Ja, David i Katie mieliśmy odbyć poważną rozmowę z ordynatorem, którego każdy bał się, jak gdyby szedł na wyrok śmierci.

_____________________________________________________________________________ 
No to mamy 3 rozdział! :D Jesteśmy naprawdę bardzo wdzięczne wszystkim tym, którzy czytają i komentują naszego bloga! Naprawdę jest to dla nas bardzo ważne i mamy nadzieję, że będziecie z nami do końca! <33
Przypominam, że gdyby ktoś miał jakiekolwiek pytania albo chciałby być informowany o nowych rozdziałach, to serdecznie zapraszamy na naszego ASKA

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 2

W domu unosił się zapach parzonej kawy i naleśników. Do pokoju wpadały promyki słońca. Z dołu słychać było odgłosy bawiących się dzieci oraz dźwięk zraszacza. Kiedy przekręciłam głowę na prawą stronę, dostrzegłam, że poduszka, na której spał Michael, była pusta. Podniosłam się ospale z łóżka, założyłam kaszmirowy szlafrok i zeszłam na dół. W kuchni stał Michael, który smażył naleśniki. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę z talerzem pełnym pysznie wyglądających naleśników, polanych syropem klonowym. Na widok uśmiechniętego męża odetchnęłam z ulgą. Michael zaczął iść w moją stronę, a kiedy myślałam, że chce się ze mną przywitać, zwyczajnie mnie ominął. Doszłam do wniosku, że musiało być coś nie tak, skoro traktował mnie jakbym nie istniała. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam jak podaje jakiejś kobiecie śniadanie. Była młodą, zgrabną blondynką z dużymi, błękitnymi oczami. Nie miałam pojęcia, kim ona mogła być.
-Kochanie! – zawołałam.
Nie zareagował, tylko zaczął całować kobietę. Spojrzałam zszokowana na niego, a moje serce zaczęło bić szybciej. Podeszłam do niego i klepnęłam w jego ramię. Najwyraźniej tego nie poczuł, gdyż nie zauważyłam u niego jakiejkolwiek reakcji.
-Całe szczęście, że się jej pozbyłeś – odparła blondynka.
Ze zdziwieniem zaczęłam nasłuchiwać dalszej rozmowy. Coś było nie tak. Michael nie zwracał na mnie uwagi, a w jadalni siedziała podekscytowana kobieta, mówiąca o mnie i moim pozbyciu się z domu. Nie myliłam się, co do tezy tego, że nie istnieję, zastanawiałam się, jakim cudem to możliwe. Nagle głowa kobiety pokierowała się w moją stronę, a za nią poszedł mój mąż . Patrzyli na mnie. Stałam się widoczna. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, po czym mężczyzna wyciągnął z tylnej kieszeni pistolet, wycelował w moją głowę i pociągnął za spust.
            Obudziłam się z krzykiem. Oddychałam płytko, rozglądając się po otoczeniu. Dotarło do mnie, że to, co mi się wydawało rzeczywistością było snem. Siedziałam na łóżku, patrząc w osłupieniu na metalowe drzwi. Obawiałam się dzisiejszego dnia. Wewnątrz czułam, że wydarzy się coś złego. Wciąż nie mogło do mnie dotrzeć, że resztę swojego życia mam spędzić w wariatkowie. Stąd musiała być jakaś ucieczka. Może gdybym dokładniej poznała szpital udałoby mi się uciec? A może jest tu gdzieś jakaś osoba, która tak jak ja nie zwariowała i wie jak się wydostać? Nagle drzwi się otworzyły, a do pokoju wparowała siostra zakonna. Przed sobą miała wózek pełen leków. Podała do mojej ręki plastikowy pojemniczek z trzema pigułkami.
-Na, co to?
-To są leki na twoją chorą głowę – odpowiedziała sucho siostra Sofia.
-Nie wezmę ich dopóki nie powiesz mi, na co one są
Bez żadnego argumentu popchnęła mnie na łóżko, otworzyła buzie i na siłę wepchnęła tabletki. Nie otrzymałam niczego do popicia, więc zaczęłam się krztusić.
-Masz. – Podała do moich rąk szklankę z wodą.
Kiedy siostra wyszła z pokoju weszła dwójka ochroniarzy, którzy zaprowadzili mnie do łazienki pełnej chorych.
***
Na czas wolny, pacjenci, którzy funkcjonowali, choć trochę prawidłowo, przychodzili na salę rekreacyjną. Było to jedyne miejsce, w którym ludzie mieli trochę przestrzeni osobistej. Duża sala udekorowana zieloną tapetą, sprawiała wrażenie pokoju hotelowego. Pomieszczenie rozświetlały trzy duże okna. Po obu stronach znajdowały się stoły, krzesła oraz kanapy. Największą uwagę przyciągała dużo szafa na książki. Mimo, iż sala była pojemna nie znajdowało się tam praktycznie nic. Trochę zabawek walało się po podłodze, dywan wydawał się być nieodkurzany przez wieki, a na suficie można było dostrzec pajęczyny. Gdy jeden z sanitariuszy wprowadził mnie do środka, poczułam na sobie cierpki wzrok każdego. Udając się na koniec sali, napotkałam wzrokiem mężczyznę, uderzającego głową o ścianę, kobietę wykonującą dziwne ruchy oraz jeszcze inną kobietę krzyczącą coś o kosmitach. Reszta osób siedziała cicho w kątach. Miałam wrażenie, że wszyscy się mnie bali.
Podeszłam do stolika, aby nalać sobie kawy. Wzięłam papierowy kubeczek z cieczą, a gdy się odwróciłam wpadłam na jakąś panią, wylewając napój na jej ubiór. Odruchowo odsunęłam się do tyłu, bacznie obserwując zachowanie szatynki.
-Co ty robisz?! Zwariowałaś?! – Wydarła się.
-Przepraszam. Nie wiedziałam, że stoisz za mną…
-Trzeba było uważać!
-Zrozum, że cię nie zauważyłam! – odparłam stanowczo.
-Myślisz, że jak bezproblemowo zamordowałaś swoich znajomych, to wszystko ci wolno?
Poczułam nagły przypływ złości. Szarpnęłam nią tak mocno, że upadła na ziemię. Po chwili dziewczyna wstała i uderzyła mnie w twarz. Podczas, gdy chciałam jej oddać, do akcji wkroczyli sanitariusze. Wzięli mnie na bok, a ją zabrali z sali rekreacyjnej.
***
(oczami Katie)
Po małej bójce z nową pacjentką, zostałam zabrana do pomieszczenia na drugim piętrze. Obawiałam się, że będzie mnie czekać, to samo, co w zeszłym tygodniu. Już nie pamiętałam, o co wtedy poszło, ale pamiętałam przeraźliwy ból, który potem nastał. Konkretnie mówiąc, miałam na myśli elektrowstrząsy. Ta metoda karna wprowadzona do naszego szpitala przez ordynatora Harrisona, miała na celu uspokoić nasze agresywne zachowanie. Wpierw każdy „mądrzejszy” się sprzeciwiał, ale przecież nikt nas nie słuchał. Każdy z personelu jak usłyszał przynajmniej słowo „nie”, wpadał w szał i posyłał nas do lekarza. Niestety tak się składało, że jako jedna z nielicznych potrafiłam przeciwstawić się personelowi ośrodka, który zachowywał się w sposób naganny wobec chorych, co kończyło się takimi wizytami dosyć często. Jednym z problemów tej klinki i to dosyć poważnym, było to, że lekarze jak i pielęgniarki nie odróżniali kar od tortur. Wszyscy byliśmy poddawani torturom, jak nie fizycznym to psychicznym. Nikt z zewnątrz nie wiedział, co naprawdę się tu rozgrywało, a więc praktycznie byliśmy zdani jedynie na łaskę Pana. Panowała tu pewna zasada „wejdziesz tu, to nigdy stąd nie uciekniesz”. Prawdy, w tym było sporo. Rzadko, kiedy widziałam kogoś, kto opuszczał szpital pełen zdrów. Inną zastanawiająco ciekawostką było to, w jaki sposób wciąż były wolne miejsca.
Moje prośby poszły na marne. Zostałam przyprowadzona do miejsca, w którym już wcześniej byłam. Czułam jak do moich oczu, napływają łzy. Nie chciałam ponownie tego przeżywać, po za tym to, że ja zostałam ukarana, a ta nowa nie, było kompletnie nie fair. Przecież to ona wylała na mnie kawę, racja?
Pomieszczenie było średniej wielkości, okryte białymi kafelkami bez żadnych okien. Z sufitu zwisała jedna duża lampa, oświetlającą jedynie stół operacyjny. Obok stołu stało urządzenie, które umożliwiało przeprowadzanie elektrowstrząsów.
-O, widzę, że pani znowu była niegrzeczna – powiedział z szyderczym uśmiechem doktor Lucjan.
Z przerażeniem położyłam się na stole. Doktor Lucjan na pierwszy rzut oka wydawał się być porządnym facetem, jednak jak to znane przysłowie głosi „nie oceniaj książki po okładce”, w przypadku pana Lucjana było jak najbardziej trafne. Był potworem, który bez skrupulatnie terroryzował umysłowo chorych, robiąc z nich „doświadczalne króliki”. Nikt nie miał podglądu na to, co on z nami robił, nawet nie wiedziałam, czy ordynator zdawał sobie z tego sprawę.
-Widzę Katie robisz postępy. Już bez pomocy sanitariuszy, sama kładziesz się na stół.
Nic nie mówiłam, tylko czekałam na to, co miało nastąpić. To był mój drugi raz, kiedy miałam odbyć ten zabieg. Poprzedni pamiętam jak przez mgłę. Jedynie ból dało się zapamiętać. Okropny, rozrywający ból. Następnego dnia czułam się nieswojo. Nie mogłam ustać na nogach i co chwilę dostawałam drgawek, dlatego myśl, że miałoby się to powtórzyć osłabiała mnie.
 Doktor przywiązał pasami moje ręce, nogi i tułów do stołu. Do buzi włożył gumową kulkę,
która miała powstrzymać mnie przed odgryzieniem sobie języka, a następnie założył na moją głowę opaskę, z której miał przebiec prąd do mojego mózgu. Podszedł do maszyny, nastawił na średnią moc, po czym uruchomił urządzenie.
***
(Oczami Alison)
Siedziałam przy stole jedząc papkę, którą otrzymałam w ramach obiadu. Czułam się źle z powodu zajścia, mającego miejsce parę godzin temu. Przez cały czas modliłam się, aby tą dziewczynę nie spotkały żadne przykrości. Jednak moje prośby poszły na marne. Dwa stoły dalej siedziała dziewczyna, którą oblałam kawą. Dostrzegłam na jej skroniach wypalone plamy. Wyglądało to przerażająco. Tak jakby ktoś przyłożył do czyiś skroni żelazko na pięć minut, po czym odsunął, zostawiając zakrwawione ślady. Musiałam się dowiedzieć, co z nią zrobili. Niepokoiło mnie, co tu się wyprawiało i w jaki sposób odnoszono się do nas. Przyjrzałam się pielęgniarką i temu jak bardzo miały gdzieś, co wyprawiali pacjenci. Dopóki nikt nie stosował agresji wobec drugiej osoby, wszystko według nich było w porządku. Dlatego też anorektyczki zostawiały talerze pełne jedzenia, a osoby stosujące autoagresję okaleczały swoje ciała. Odeszłam niezauważalnie od stołu i szybkim ruchem usiadłam obok niej. Wyglądała okropnie. Czarne, długie włosy były całe poczochrane, twarz miała zapadniętą, a największą uwagę przyciągały ogromne sińce pod oczami. Bezwładnie mąciła łyżką po talerzu. Chciałam jakoś zacząć rozmowę, ale nie mogłam odpowiednio dobrać słów.
-Widzisz. - Dziewczyna pokazała na skronie. – Tak nas tutaj traktują. Za jakąkolwiek rzecz, która nie spodoba się personelowi otrzymujemy surowe kary
-Ale, co oni ci zrobili?!
-Elektrowstrząsy – odparła bez cienia emocji. – A tak na marginesie jestem Katie Uptonier
-Alison Jensen. Czy mają na to pozwolenie?
-Skądże. Cały personel jest tak samo walnięty jak i my. Te elektrowstrząsy to dopiero nic w porównaniu z Apelem Wybrańców
Elektrowstrząsy. Byłam przekonana, że takich metod już nie stosuje się od początków dwudziestego wieku.
-Apel Wybrańców? Co to jest? – spytałam zdziwiona.
-Do wiesz się w swoim czasie…
-Powiedz mi teraz! – nalegałam.
Nagle do stołówki weszli ochroniarze i zaczęli zabierać nas do pokoi.
 .
___________________________________________________________________________________
 Chciałybyśmy zwrócić na jedną rzecz uwagę...Mianowicie opowiadanie piszemy we czwórkę; Kamila, Zosia, Karolina i Ola. I jest to opowiadanie stworzone w ramach projektu gimnazjalnego, ale piszemy je również z wielką przyjemnością. Założyłyśmy ASKA, abyście wszelkie pytania kierowali tam :) Również jeśli ktoś chciałby być na bieżąco (abyśmy informowały go o nowych rozdziałach) możemy to robić za pośrednictwem Aska, tylko musicie podać wasze konta.
I teraz najważniejsze....Chciałybyśmy serdecznie wszystkim podziękować za to, że wchodzicie na tego bloga, za to, że oddajecie na niego głosy w ankiecie, za te wszystkie wspaniałe komentarze, które motywują nas do dalszej pracy i sprawiają ogromny uśmiech na naszej twarzy. Dziękujemy za to, że jesteście i czytacie! Jesteście wspaniali! I mamy nadzieję, że będziecie z nami do końca!
A tu parę pytań, na które możecie odpowiedzieć, jeśli oczywiście chcecie :)
1.Podobał Ci się ten rozdział?
2.Czy uważasz, że bójka między Katie a Alison była potrzebna?
3.Co sądzisz o karze, którą otrzymała Katie?
4.Jak myślisz, czym może być Apel Wybrańców?

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 1

Dr. Andrew Harrison siedział przy swoim biurku, wysłuchując rodziców, szukających pomocy dla ich dziecka. Gabinet prezentował się nienagannie. Ściany pokryte były panelem z ciemnego drewna, dzięki czemu pomieszczenie wydawało się być ciepłe i gościnne. Za mężczyzną stało parometrowez okno, z którego rozlegała się panorama pięknego szpitalnego ogrodu. Harrison uwielbiał tamto miejsce. Zawsze, gdy miał chwilę wolnego, przechadzał się tamtejszymi dróżkami. Każdy krzew był równo przycięty, trawa przystrzyżona, a kwiaty barwne. Naprzeciw ordynatora biurka stała brązowa, skórzana kanapa, na której w tamtym momencie siedziała para dorosłych. Obydwoje byli po czterdziestce. Kobieta miała ciemne, wiśniowe krótko przystrzyżone włosy, a mężczyzna duże szmaragdowe oczy. Rodzina była zamożna, co wskazywała na to droga, bordowa marynarka od Pucci’ ego, która prezentowała się nienagannie na kobiecie, oraz garnitur od Laroche, który miał na sobie jej mąż.
-Rozumiem, że potrzebujecie stałej opieki nad państwa synem. Nasz szpital zapewnia całodobową opiekę, trzy posiłki dziennie o wyznaczonych porach, codzienne terapie grupowe czy też indywidualne, spotkania z psychologami, psychoterapeutami i psychiatrami. Podczas czasu wolnego pacjenci mają prawo przebywać na sali rekreacyjnej oraz odwiedzać tutejszy park, jednakże tylko i wyłącznie pod nadzorem sióstr i sanitariuszy.
Małżeństwo spojrzało na siebie i jednocześnie skinęli głowami.
-A, czy stosują państwo, tutaj jakieś metody karne?
-Szanowna pani, nasza klinika nie stosuje jakichkolwiek kar. Personel jest wyrozumiały i stara się zapewnić jak najlepsze warunki dla naszych pacjentów… Może przejdziemy do obejrzenia placówki?
-Z chęcią – odpowiedział mężczyzna.
-Szpital dla wariatów w Athens został zaprojektowany przez Leviego Scofielda. Budowę rozpoczęto w tysiąc osiemset sześćdziesiątym ósmym roku, a skończono w tysiąc osiemset siedemdziesiątym czwartym. Już w siedemdziesiątym czwartym roku rozpoczął swoją działalność. Po otwarciu leczyliśmy około dwustu pacjentów, lecz w kolejnych następnych latach liczba rosła w zastraszającym tempie. Już w na początku dwudziestego wieku liczba przekraczała dwa tysiące. – Andrew wraz z rodziną z sali gimnastycznej przeszli do stołówki. Stołówka była spora. Po lewej stronie znajdował się „kącik” dla osób z zaburzeniami odżywiania, a po środku rozciągał się duży stół. Na bokach umieszczone były stoliki cztero-dwu osobowe. Nagle po korytarzu rozbiegł się przeraźliwy krzyk jednego z pacjentów.
-Dlaczego ktoś krzyczy? – spytała przestraszona kobieta.
-Niektórzy z pacjentów borykają się z pewnymi lękami, więc pewnie, któryś z nich się czegoś wystraszył – zapewniał ordynator.
-Brzmi jakbyś ktoś go torturował…
-Proszę się nie martwić, jak już mówiłem, traktujemy chorych z należytym szacunkiem. Powracając… Placówka mieści pięćset czterdzieści cztery sale dla chorych, a na terenie posiadamy sklep, ogród, farmę, szklarnie, ciepłownie oraz pole uprawne
-No to nieźle się zagospodarowaliście – zażartował mężczyzna.
-Jest to jeden z najbardziej polecanych szpitali dla obłąkanych, więc o takie szczegóły musimy zadbać. – Andrew powiedział to tak, jakby ten żart miał go w jakikolwiek sposób urazić, dlatego też dyplomatycznie dał do zrozumienia, że takie dowcipy nie przystają na takie okoliczności.
Po zakończeniu zwiedzania kuchni małżeństwo wraz z Harrisonem udali się do głównego wyjścia. To, natomiast było szaro-bure z kręconymi schodami po środku. Na każdej ze ścian znajdowały się drzwi prowadzące do różnych pomieszczeń oraz obrazy ukazujące mało istotne rzeczy.
-I, co państwo myślicie?
-Wydaje nam się, że to będzie idealne miejsce dla naszego Jimmy’ego.
***
W całym szpitalu huczało od plotek dotyczących nowego pacjenta. Kiedy dowiedziano się, kto tu miał trafić, panowała kompletnie inna atmosfera. Każdy z przerażaniem, a za razem z zapartym tchem wyczekiwał nadejścia chorego. W całej historii szpitala nie było takiego przypadku, aby tak nagłośniona publicznie osoba tutaj trafiła. Andrew trochę niepokoił się tą sprawą, gdyż bał się, że reporterzy będą węszyć głębiej, a nie chciał, aby ktoś z zewnątrz zobaczył to, co się tu działo. Dzisiejszego dnia miał przyjechać prosto z sądu skazaniec, dlatego też gromada dziennikarzy zaczęła się zbierać pod budynkiem, a w środku panował harmider. Sanitariusze kazali pozostać chorym w swoich pokojach, więc na korytarzach, na stołówce i sali gimnastycznej nie było ani jednej żywej duszy. Wszyscy, jak mogło się zdawać, byli przygotowani na powitanie gościa.
Po dwóch godzinach nowy pacjent przyjechał pod szpital radiowozem policyjnym. Tłum dziennikarzy zebrał się wokół pojazdu, niecierpliwie czekając, aż oskarżony wyjdzie. Gdy drzwiczki się otworzyły z samochodu wyszła szczupła, wysoka brunetka o brązowych oczach.
-Alison! Alison, co masz do powiedzenia w sprawie morderstwa? – dociekali reporterzy.
Kobieta usiłowała nic nie mówić, chociaż miała ochotę wywrzeszczeć, że całej sprawie winny jest jej mąż. Szła ze spuszczoną głową, oczami pełnymi łez w stronę budynku. Czuła się upokorzona. Chciała stamtąd uciec i zapaść się pod ziemie.  Co chwilę oślepiał ją blask fleszy, a kiedy stanęła na podeście, ujrzała przed sobą wysokiego, lekko siwego ordynatora z dwójką sanitariuszy na czele.
-Witamy panią, Alison Jensen, w szpitalu psychiatrycznym Azyl dla wariatów w Athens – powiedział Andrew z uśmiechem na twarz. Dwóch potężnych mężczyzn chwyciło za ramiona Alison, po czym udali się do gabinetu ordynatora. Po drodze kobieta zauważyła jak jakiś schorowany starzec uderza głową o ścianę. Ten widok wywoływał na jej ciele nieprzyjemne dreszcze. Słyszała kiedyś różne dziwaczne pogłoski na temat psychiatryków, ale większość uważała za zwykłe wymysły. W tamtej chwili obawiała się, że plotki okażą się jednak prawdą.
-Od dzisiaj panno Alison Jensen, będzie pani, znana, jako pacjentka numer jeden dziewięć, dziewięć, dziewięć – powiedział Harrison, siadając na fotelu.
Alison nie ukrywała swojego zdziwienia. Nie dość, że denerwowało ja to, w jaki sposób zwracał się do niej ordynator, to na dodatek jeszcze poinformował ją, o tym jak będzie się nazywać, nie pytając ją w ogóle o zdanie. Czuła się niczym więzień obozu koncentracyjnego, któremu wpierw przydzielano numer obozowy, a potem tatuowano na ciele.
-Jak to? – wypaliła.
-Takie są reguły. Tutaj mam dla pani dokument do podpisania. – Podał do jej rąk papier. Tekst, który tam się znajdował był zapisany małą czcionką i rozciągał się na dwie strony. – Proszę to podpisać. TERAZ.
Alison zastanawiało, co kryło się w tych papierach, że ordynator nawet nie chciał dać jej, ich do przeczytania.
-Może jednak najpierw powinnam się zapoznać z tym, co tu pisze? – zarzuciła brunetka. Zawsze uważała na to, co podpisywała, żeby potem nie mieć z tego nieprzyjemności. Czuła się jakby miała zaraz podpisać pakt z diabłem. Patrząc na wyraz twarzy mężczyzny wiedziała, że nie ma nic dogadania, a więc z wielką trudnością podpisała dokument.
-Od jutra rozpocznie pani terapię
-Ja nie potrzebuję terapii! Jestem zdrowa! – krzyczała bezradnie Alison.
-Gdyby pani, była zdrowa to nie trafiłaby pani tutaj.
Dziewczynę wypowiedziane słowa zamurowały. Nie wiedziała jak ma na to odpowiedzieć. Może jednak serio jest ze mną coś nie tak, myślała. Nie uważała siebie za chorej, nigdy nie miała żadnych problemów psychicznych. Była zdrowa i szczęśliwa.
-Oni mnie wrobili! – broniła się.
-Każdy nowy tutaj tak mówi. – Puścił w jej stronę oczko, po czym zawołał pielęgniarki.
Razem z dwiema siostrami zakonnymi i sanitariuszami została zaprowadzona do pomieszczenia, w którym musiała pozbyć się swoich ubrań i wszystkich przedmiotów, które miała przy sobie. Kiedy naga stała przed lustrem zobaczyła całą siebie w rozsypce. Ciemne brązowe włosy były spięte w niechlujną kitkę, czekoladowe oczy były pełne łez, a długie, szczupłe dłonie trzęsły się tak, gdyby przechodził przez nią prąd. Jedna z sióstr podała do jej rąk błękitną, sięgającą do kolan koszulę. Na rękę założono opaskę z numerem 1999. Prawie jak w obozie, pomyślała.
Gdy Alison była przygotowana, odprowadzono ją do jej nowego pokoju. Było jeszcze gorzej niż jak słyszała w opowiadaniach. Drzwi bez klamek otwierane byłe za pomocą dziwnego klucza po zewnętrznej stronie. Wiele razy słyszała o oknach z kratami, a ona nawet tego nie miała! Zero jakiegokolwiek kontaktu z cywilizacją! Ściany wraz z podłogą nie były w jakikolwiek sposób urządzone, po prostu ktoś wylał beton i szpachlą go wyrównał. Na środku, dosyć małego pokoju znajdowało się łóżko jednoosobowe. Po bokach zamontowane były pasy, które w razie jakichkolwiek problemów miały unieruchomić chorego. Pościel wydawała się być świeża i w porównaniu do materaca, wyglądała na nieużywaną. Nad łóżkiem wisiał krzyż. Widać było, że niejednokrotnie miał styczność z ludzkimi rękoma. Najbardziej, co Alison przeraziło to napis, który ujrzała na ścianie. Prawdopodobnie wyryty był paznokciami, a brzmiał: „Pomóż mi.”
-Boże mniej mnie w swej opiece – powiedziała do siebie.

środa, 9 kwietnia 2014

Prolog

Londyn, 1964 rok
                      Alison Jensen, jak mogło się wydawać była kobietą sukcesu.  Jako nauczycielka języka angielskiego cieszyła się dobrą opinią, mieszkała w małej willi nieopodal pięknego ogrodu Japońskiego, a co ranek śniadanie do łóżka przynosił jej mąż. Uwielbiała swoją pracę i gdyby miała poświęcić całe swoje dotychczasowe życie na sprawę szkoły, bez wahania by się zgodziła. Nikt z bliskich wprawdzie nie rozumiał takiego poświęcenia, ale uważali, że jeśli miała być szczęśliwa, to nie chcieli jej przeszkadzać. Jeden jedyny Michael nie zważał na jej szczęście, tylko na ich obydwojga. Przez pracowitość Alison czuł się samotny. Rzadko, kiedy miała dla niego czas, a mimo tego, że często zwracał jej na to uwagę, nic z tym nie robiła. Dlatego pewnego czerwcowego popołudnia, kiedy kobietę udało się namówić na chwilę wolnego, postanowili urządzić grilla, na który mieli przylecieć ich przyjaciele z Norwegii. 
Równo o szesnastej Isabel i Alex zjawili się w rezydencji Jensenów, obdarzając ich tuzinem różnych specjałów norweskich. Uradowani gospodarze zaprowadzili gości na taras, gdzie już czekał na nich przyszykowany stół. 
Czas leciał niezmiernie szybko, a wszyscy nie zważając na czas, bawili się świetnie. Oczywiście, mogłoby się wydawać, że spotkanie do końca pozostanie w takim stanie, ale tak nie było. Alison musiała na chwilę opuścić ogród, aby udać się do kuchni i ogarnąć panujący tam chaos. Po ogarnięciu bałaganu, ponownie udała się na ganek. Ku jej zaskoczeniu nikogo tam nie było. Wpierw myślała, że przyjaciele robią sobie żarty, dlatego postanowiła poczekać. Po piętnastu minutach, kiedy nikt się nie pojawił, zaczęła się denerwować. Nie lubiła, kiedy ktoś robił ją w balona. 
Nagle po całym domu rozległ się przerażający krzyk. Kobieta podniosła się z krzesła jak oparzona. Rozglądała się po całym ogródku, zastanawiając, co się przed chwilą wydarzyło. Martwiła się, że coś złego mogło przytrafić się Isabel, Alex’ owi i jej mężowi. Adrenalina uderzyła jej do głowy i bez chwili wahania pobiegła do środka.  Na parterze nie zauważyła niczego niepokojącego, dlatego poszła na pierwsze piętro. Na korytarzu, w sypialni, pokoju gościnnym jak i w biurze było spokojnie. Kiedy miała już schodzić na dół, kątem oka zauważyła lekko uchylone drzwi od łazienki. Nikt z obecnych osób w tym domu nie korzystał tego wieczora z łazienki, a ona była ostatnią osobą, która tam była i dobrze pamiętała, że je zamykała.  Z ciekawości weszła do środka. To, co tam zobaczyła, przeraziło ją nie na żarty. W tamtym momencie stanął dla Alison czas. Nic się nie liczyło oprócz niej i dwóch zwłok w łazience. Podbiegła do Isabel, klęknęła przy niej i przyłożyła dwa palce do jej szyi. Nie wyczuła pulsu. Była martwa, tak samo jak jej mąż Alex. Nie wiedziała, co miała robić w tamtej chwili…krzyczeć, rozpłakać się, zadzwonić na policję? Ostatnia opcja wydawała się jej być najrozsądniejsza.  Po cichu zeszła na dół i z trzęsącymi się rękoma wykręciła numer na policję. Dokładnie podała adres zamieszkania oraz powód, dla którego dzwoniła. W pewnym momencie usłyszała jak ktoś się porusza. Gwałtownie odwróciła się i ujrzała Michael, stojącego na schodach. Jego koszula była we krwi, a w dłoni trzymał nóż. Po głowie Alison przeszło wiele myśli.
-Boże, Michael, nic ci nie jest?!
-Nie – odpowiedział bez cienia emocji. – Trzymaj. – Podał do jej rąk nóż.
Zdziwiona trzymała zakrwawiony nóż w dłoniach, nie mając pojęcia, co się w działo. W tej samej chwili do domu wbiegło paru policjantów. Każdy z nich uzbrojony był w pistolet, którymi celowali w naszym kierunku.
-Weźcie ją! Usiłowała mnie zabić! Zamknijcie ją, to jakaś wariatka!
-Co?! Michael, co ty mówisz?
Alison była zaskoczona wypowiedzią swojego męża. Przecież on w tej chwili próbował ją wrobić w morderstwo. Wtedy olśniło ją, że to on był zabójcą. 
-Pojedzie pani z nami. Może pani zachować milczenie, gdyż wszystko, co teraz pani powie może być wykorzystane przeciwko pani. – Mężczyźni, pomimo protestów i tłumaczeń Alison, zakuli ją w kajdanki i zaprowadzili do radiowozu. 
Po kilkunastu godzinach siedzenia na komisariacie, Alison coraz bardziej popadała w histerię. W gabinecie przesiadywał Michael, który, tak jak była pewna, zeznawał przeciwko niej. Czuła się zdradzona, oszukana i zraniona. Najbardziej bolała ją świadomość, że za tym wszystkim stała osoba, która naprawdę kochała. Kiedy komisarz wraz z Michael wyszli, kobieta dostrzegła na twarzy swojego męża szyderczy uśmiech.  Pragnęła obudzić się z nadzieją, że będzie to zły sen. Policja uznała, że powinna w celi zostać do dnia rozprawy. 
Po trzech dniach Alison udając się na rozprawę w tłumie dziennikarzy, odczuwała niepokój. Cała Anglia obserwowała poczynania oskarżonej. Wszyscy, za równo sąsiedzi jak i współpracownicy byli zaskoczeni na wieść, że kobieta mogła dopuścić się do tak okrutnego czynu. Tylko, że ona, sama nie zdawała sobie dokładnie sprawy z tego, co się wydarzyło tamtego wieczoru. Jedynie Michael znał całą prawdę i usiłował przekonać wszystkich, że temu winna jest jego żona. 
Za nim Sąd wydałby wyrok, chciał, aby Alison została skierowana do psychiatry na badania. Z testu wynikało, że była ona niepoczytalna, w związku z tym Sąd uznał ją za niebezpieczną dla otoczenia i postanowił skierować do szpitala psychiatrycznego. Szpital, do którego miała trafić słynął z wzorowych opinii. Jak orzekł Sąd Najwyższy, Alison miałam tam spędzić resztę swojego życia.

Opis/Description

Rok 1964
Michael Jensen wraz z żoną Alison urządzają grilla, na którego zapraszają dwójkę znajomych. Po pewnym czasie Michale sięga po nóż i morduje gości. Na komisariacie policyjnym wmawia policji, że Alison to zrobiła i jest nieobliczalna. Po przeprowadzeniu badań Alison zostaje zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Tam poznaje kobietę i mężczyznę, którzy tak samo jak ona zostali wrobieni przez najbliższych. Gdy Alison dowiaduje się o strasznych metodach leczenia i traktowania pacjentów przez personel, postanawia uciec i opowiedzieć światu o tragedii, która się tam rozgrywa.


The year 1964
Michael and his wife, Alison invite two friends over for a barbecue. After some time, Michael murders the guests. At the police station he tells the police that it was Alison and that she is insane. After a psychiatric examination she is sent to a mental hospital. There she meets a woman and a man who have also been framed by their relatives.When Alison finds out about horrifying methods of curing and treating patients by the staff, she decides to escape and tell everyone about what happens there.